niedziela, 12 października 2014

I tutaj musimy się pożegnać...



Tak się nieszczęśliwie złożyło, że właśnie w tym momencie dojechali na miejsce. Drzwi do samochodu otworzył ktoś z zewnątrz. Do środka wpakowała się dwójka niskich Azjatów, ubranych niczym faceci w czerni, w ciemnych okularach i z walizkami w rękach. Lou już czuła, że coś tu śmierdzi. Phi, śmierdzi to mało powiedziane. Tutaj wali rosyjską wódką i pistoletem.
- Szybko, szybko! - popędził ich jeden z Japończyków, chwaląc się perfekcyjnym angielskim.
Potem zaczął konwersować z towarzyszem. Tym razem jednak w języku japońskim, więc ani Sam, ani Lou niczego nie zrozumieli.
- Sam, pamiętasz mnie? - spytała dziewczyna ponownie, kiedy Japończycy wczuli się w nieco odważniejszą rozmowę, nie przejmując się już zwykłymi przewoźnikami.
- Pamiętam. Nazywasz się Lou, zawracasz mi tyłek odkąd się spotkaliśmy - odpowiedział wymijająco, zachowując kamienny wyraz twarzy..
- Wiesz, o czym mówię.
- Ano, wiem.
- To mi w końcu odpowiedz!
Nastała cisza. Nawet faceci w czerni na chwilę przerwali swoją rozmowę, żeby sprawdzić, co się dzieje. Stwierdzili jednak, że to nie może być nic ciekawego i wrócili do swojego zajęcia.
Jechali wiejską drogą między polami złotych zbóż. Lotnisko, do którego się udawali, było daleko przed nimi. Słońce wisiało nad nimi, sprawiając, że człowiek pocił się od samego spojrzenia przez okno samochodu. Oprócz tego nie było tutaj niczego.
- Jakbyś dała skończyć Thomasowi, to może bym sobie przypomniał - westchnął w końcu mężczyzna.
Ich spojrzenia się spotkały. Na krótką chwilę. Wspomnienia nie potrzebowały większej zachęty.
Noc. Księżyc. Gwiazdy. Wiatr. Drzewa. Fontanna.
Kolejne elementy układanki pojawiały się i znikały, nie pozwalając dostrzec szczegółów. Układały się w coś większego.
Dłonie. Latarnie. Światła. Sowa. Pocałunek.
Ta scena była idealna. Sam obejmujący jakąś kobietę w parku w środku nocy. Wyglądali na szczęśliwych. Na zakochanych. Można było wyczuć bijące od nich ciepło. To był najpiękniejszy obrazek na świecie...
- Uwaga! - ryknął nagle jeden z Japończyków, przerywając tą odrobinkę przesłodzoną scenkę.
I Sam, i Lou spojrzeli w prawą stronę. Z okna srebrnego samochodu, którego marki nie byli w stanie dostrzec, ktoś szeroko się uśmiechał, celując z pistoletu prosto w głowę kierowcy BMW. Japończycy kulili się ze strachu na swoich miejscach. Sam skręcił. Broń wypaliła. Kula, dziwnym trafem, dosięgła opony. Przebiła ją. Następna kula trafiła już w nadwozie, od którego na szczęście się odbiła. Ale samochód i tak zaczął tańczyć na drodze. Sam zgasił silnik. Samochód się zatrzymał. Srebrny wóz stanął zaraz za nimi. Mężczyzna wyciągnął coś ze schowka i wysiadł. Lou ruszyła w ślad za nim. Potknęła się jednak o coś i wylądowała twarzą w zbożu.
Usłyszała strzały. Krzyki. Wiatr. Zupełna cisza...
- To już koniec. Pożegnaj się - szepnął jej jakiś kobiecy głos do ucha.
Nie była jednak w stanie ani odpowiedzieć, ani się odwrócić. Ba! Nie mogła się nawet ruszyć. Przed jej oczyma zaczęły powolutku przewijać się obrazy. Wspomnienia ostatnich miesięcy. Niestety nie tych przed wypadkiem na pustyni. Te od wypadku. Oglądała je jak film. Każde zdarzenie po kolei. Widziała siebie, Sam'a, jego wspomnienia...
Ona naprawdę zniknie!

* * *

Podniosła się gwałtownie ciężko dysząc. Słońce chyliło się ku zachodowi. Wszędzie dookoła było zboże. Zaczęła rozglądać się dookoła.
Zobaczyła Sam'a. Siedział na ziemi tak, że jej głowa na pewno jeszcze przed chwilą znajdowała się na jego nogach, używając ich jako poduszki. Dookoła nie było niczego oprócz tego.
- Już myślałem, że się nie obudzisz - fuknął White, podnosząc się z ziemi.
- Co się... - zaczęła, siadając, ale mężczyzna szybko jej przerwał.
- Spodziewali się, że spieprzymy, więc przysłali bliźniaczki. Wszystkim się zajęły, ale zapomniały o nas.
Uśmiechnął się szeroko, jakby bawiła go ta sytuacja. A może faktycznie go to bawiło? Lou wstała powolutku, wciąż przyglądając się mężczyźnie. On naprawdę się cieszył. Sama się uśmiechnęła. Chociaż wcale nie było jej do śmiechu.
- Muszę ci coś powiedzieć... - szepnęła.
Sam zaczął przecierać oczy i wpatrywać się w Lou, jakby nagle zamieniła się w owce. Pewnie nie było do dalekie od prawdy, bo wręcz czuła, jak jej włosy sterczą każdy w inną stronę.
- Lou, znikasz! - krzyknął, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny. Spodziewał się, że przejdzie na wylot. Ale ta zatrzymała się jak na normalnym ciele.
Dziewczyna spojrzała na swoje dłonie. Zaczęła coraz wyraźniej widzieć przez nie zboże.
- Ja muszę zniknąć. Ja nie istnieję. Miałam tylko pokazać ci wspomnienia - wyrzuciła z siebie na jednym wydechu.
- To niemożliwe! - wykrzyknął mężczyzna.
Samej Lou było ciężko w to uwierzyć. Ale teraz nagle to do niej dotarło. Ona naprawdę nie istnieje. Uniosła wzrok. Spojrzała chłopakowi w oczy. Odwzajemnił spojrzenie.
Od razu się rozpłakała .
- Przepraszam. Nie wiedziałam. Na prawdę - wymamrotała, przecierając oczy dłońmi.
Już całkowicie się rozmazała. Sam tylko odsunął jej dłonie, przetarł policzki, uśmiechnął się delikatnie i pocałował ją. Dziewczyna zamknęła oczy i odwzajemniła pocałunek, przytulając się mocno do Sam'a.
Nie chciała go teraz zostawiać.
Przestała robić się przeźroczysta. Zamiast tego zaczęła powoli zmieniać się w złote płatki, które odlatywały razem z wiatrem. Już po kilku chwilach mężczyzna stał sam, przytulając się do nieistniejącej osoby, która była już daleko przed nim. Nie zostało mu nic oprócz wspomnienia jej ciepłych dłoni i śladu tuszu do rzęs, który został na jego dłoniach i policzku.

* * *

Szedł ulicą. Jak zwykle smutny, przygarbiony. Od miesięcy nie dostał żadnego zlecenia. Zapuścił się. Niewiele brakowało, a zacząłby nałogowo pić. Na razie tylko próbował palić. Ale nie było go na to stać. Poza tym, Thomas potrafił go przypilnować we wszystkim. Nie mogło tylko dotrzeć do niego to, skąd Łysy wiedział o Lou.
Zatrzymał się, a oczy prawie wyszły mu z orbit. Znał tą dziewczynę. To musiała być ona. Uśmiechnęła się do niego szeroko, przywitała się przyjaźnie i minęła go. To na pewno była ona!
Odwrócił się i otworzył usta, żeby wykrzyknąć jej imię. Dziewczyna jednak zniknęła.
A tym razem mógł przysiąc, że mu się nie zdawało.



Koniec~

sobota, 20 września 2014

Zmiana warty, do akcji wkraczają japończycy





- Lou! - krzyczał wielce z siebie zadowolony Sam, wchodząc do damskiej sypialni.
- Czego, Quasimodo? - spytała, rzucając wielce inteligentną obelgą.
Wychodziła właśnie z łazienki. Ubrana, umyta, ale jeszcze rozczochrana, z grzebieniem wbitym w nierozczesane włosy. Udało się jej uspokoić po tym wszystkim, co wydarzyło się ostatniego dnia, choć nadal ją to jakoś gnębiło. Sam dowiedział się już praktycznie wszystkiego. Co idzie za tym, ona za niedługo zniknie. A chyba go polubiła.
Mimo to, że był brzydki.
Mimo to, że śmierdział.
Dużo razem przeszli...
Sam wciąż się uśmiechał. Nie zareagował nawet na nowe przezwisko, jakie zostało mu nadane. Wpatrywał się w wręcz komiczne starania Lou, wciąż próbującej wyrwać biedny grzebień z włosów tak, żeby go nie złamać.
- Pomogę - zaproponował. Ustawił się za dziewczyną i najdelikatniej jak tylko potrafił, wyciągnął grzebień i podał go Lou. - Nie wiem, jak to rozczeszesz, ale jak to zrobisz, to zapewne wyłysiejesz - zaśmiał się.
Lou pokazała mu język i wróciła do łazienki, powoli próbując się uczesać, nie wyrywając sobie przy tym wszystkich włosów. Sam nie mógł powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. On chyba też polubił tą jej wrodzoną wredotę.
Dobra, koniec wywodu uczuciowego.
- Lou, mamy kolejną misję - zaczął, rozsiadając się wygodnie na jednym z łóżek.
- Znowu będziemy oglądać strzelających do siebie rusków? - spytała na tyle głośno, żeby Sam dokładnie ją usłyszał.
- Nie, tym razem japońców - odpowiedział.
Lou wychyliła się zza drzwi łazienki z włosami już prawie rozczesanymi i, o dziwo, nie wyglądała na łysą. Spojrzała na chłopaka pytającym wzrokiem, unosząc brwi do góry.
- Musimy odwieźć ich na lotnisko. Zażyczyli sobie eskorty - wyjaśnił.
- Czym my, do cholery, jesteśmy? Ochroniarzami? - spytała, co zabrzmiało dość niewyraźnie, gdyż dziewczyna trzymała w ustach kilka wsuwek, którymi starała się spiąć włosy.
- Nie wiem. Ważne, że nie będzie żadnych rusków z pistoletami - odpowiedział. - Miały ich odwieźć siostry Yellow, ale nastąpiła... zmiana warty.
- A, wszystko jedno - wymamrotała, po czym znów zniknęła za drzwiami łazienki.
Przynajmniej teraz nie mieli najmniejszych szans na to, żeby Sam czegokolwiek się dowiedział. Tylko Łysy był w stanie mu o czymkolwiek powiedzieć. A tak mają cały dzień wolny od jego świecącej głowy. Potem znajdzie się jeszcze jakaś wymówka, potem kolejna i następna... Jakoś pociągną. Chyba, że ten sen faktycznie nie był prawdziwy.
- Kiedy? - zapytała, wychodząc na światło dzienne już w pełnym rynsztunku.
Ubrana w szary podkoszulek z bliżej niezidentyfikowanym, spranym nadrukiem i ciemne dżinsy odrzuciła lekkim ruchem głowy kosmyk włosów, który nie zmieścił się do plecionego na szybko francuza, sprzed oczu. Uklękła i zaczęła wiązać sznurówki trampek, czekając na odpowiedź Sam'a.
- Eh... Już - westchnął mężczyzna, przeczesując ciemne włosy dłonią.
- No to wio! - zakrzyknęła Lou i wyszła z pokoju, kierując się w stronę, gdzie wydawało jej się, że znajduje się wyjście.
- Cholera jasna, w drugą - warknął Sam, znudzony tym ciągłym gubieniem się wspólniczki.
- Wiem! Sprawdzam, czy ty wiesz - usprawiedliwiła się, zawróciła na pięcie i przyspieszyła nieco kroku, żeby zrównać się z mężczyzną.
Wsiedli w samochód i pojechali. Tym razem jednak jechali czarną BMK-ą z jakimiś dziwnymi numerami rejestracyjnymi, które wcale nie przypominały żadnych innych numerów, jakie Lou do tej pory widziała. To jednak było najmniejszym problemem. Zastanawiała się, czy Sam wie coś o niej. W końcu już przypomniał sobie prawie całe życie, więc - skoro ona obudziła się obok niego - powinien coś na jej temat wiedzieć. Ale mimo przegrzebania mu dokładnie wspomnień kilka razy, nie widziała w nich siebie. Czyżby nauczył się to ukrywać...?
- Sam, a ty... pamiętasz mnie? - spytała go w końcu, po kilku długich minutach jazdy.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Na zakończenie urlopu - zdemaskowani





To był ciężki miesiąc.
I to nie dlatego, że działy się jakieś niespodziewane, dziwne rzeczy.
Nie działo się kompletnie nic!
Sam niby przechodził przyspieszoną rehabilitację, z determinacją szukając nieistniejących dokumentów na swój temat. Pierwsze szło zaskakująco dobrze. Drugie... No cóż...
Lou zaś przez cały ten czas egzystowała. Plus denerwowała każdego, kogo napotkała. Tak po prostu, bez powodu, żeby zająć jakoś czas. Z początku było tak, że starała się jednak nie wchodzić w drogę Samowi i Thomasowi, ale zmieniło się to szybko. Już po tygodniu to oni, razem z resztą całej organizacji, unikali jej.
Ten miesiąc naprawdę się strasznie ciągnął.
Dlatego, gdy dobiegł końca, a White został wypuszczony z części szpitalnej, cieszyli się oboje. I to jak jeszcze nigdy.
Do czasu...
Humor musiał zepsuć im Thomas. Zgarnął ich już następnego dnia i zamknął w jego legendarnym gabinecie. Lou do głowy przychodziły same głupie komentarze, które mogłaby wypowiedzieć, gdyby nie każdorazowa interwencja Sama. Zapobiegał nieprzyjemnym sytuacjom albo zasłaniając dziewczynie usta, albo dźgając ją łokciem pod żebra.
Łysol posadził swoje rozległe cztery litery na krześle i zmierzył wzrokiem stojącą parkę. Westchnął i zrezygnowany pokręcił głową, po czym, jakby z dołu i z lekkim... smutkiem(?) spojrzał na White'a.
- Sam, przykro mi... - zaczął i zwiesił głowę.
- Co się stało? - zapytał chłopak, nagle zainteresowany zaistniałą sytuacją.
- Sofia umarła wczoraj wieczorem - wychrypiał w końcu, odwracając głowę. - Chciała ci przekazać, że cię kocha i nigdy nie przestanie...
Sam stanął jak wryty. Spojrzał na chwilę na Lou, ale ta nie zareagowała. Jego wzrok gonił teraz od Łysego, do dziewczyny. Nie wiedział, co ma powiedzieć. W końcu Lou zareagowała. Poruszyła ustami, przekazując mu krótką wiadomość.
- Udawaj...
Sam od razu wczuł się w rolę. Uderzył pięścią o stów i zwiesił głowę tak, że włosy zasłoniły mu całą twarz.
- Jak to się stało? - warknął.
Thomas nie odpowiedział. Zaczął się po prostu śmiać. Rechotał jak żaba, wijąc się w swoim krześle i obijając nogami o biurko. Lou po chwili dopiero zorientowała się, o co chodzi. Oczywiście dużo wcześniej od sama, który teraz kompletnie się zagubił. 
W końcu nawet ją śmiech Thomasa wyprowadził z równowagi, postanowiła więc to zakończyć. Wzięła jedną z książek z jego biurka i wycelowała. Trafiła w okrągłą, świecącą światłem odbitym głowę mężczyzny, który zamknął się od razu.
Gdyby to była prawda, przecież do Sama na pewno doszłoby jakieś kolejne wspomnienie, a ona poczułaby to już przed nim. Mogła się zorientować wcześniej. Sama nie wiedziała, co ją tak nagle zaćmiło. Teraz White wyszedł na idiotę przez nią. Było jej głupio...
Ha, ha, ha. Koniec żartów. Dobrze mu tak!
- White, dajesz sobie pocisnąć każdy kit! - wykrzyknął, wciąż jeszcze rozbawiony Thomas. - To o rodzicach, o mieście, teraz o tej Sofii...
- Czy ty mnie przez cały czas robiłeś w konia? - spytał bardzo powoli i wyraźnie Sam, wręcz bordowiejąc z wściekłości.
Lou miała z tego niezły ubaw. Przecież gdyby cokolwiek z historyjek Thomasa było prawdą, ona by o tym wiedziała! Mógł jej to powiedzieć. Niby nie ma zielonego pojęcia o jej... zdolności, ale zaoszczędziłby sobie nerwów.
- Tak, dokładnie  - przyznał Łysy ze stoickim spokojem, opierając się wygodnie. - To teraz powiedz mi, co się faktycznie wydarzyło na tamtej misji...
Lou widziała, że Sam z całego serca stara się nie przywalić Thomasowi. Musiała przyznać, że gdyby była na jego miejscu, Łysy w tym momencie wąchałby kwiatki od spodu. To, co zrobił, było pocieszne, ale, jakby na to nie patrzeć, wredne. Położyła dłoń na ramieniu chłopaka.
- Nic nie pamiętamy - odpowiedział White, licząc sobie w myśli do dziesięciu, żeby choć odrobinę się uspokoić.
- White, jesteś pieprzonym idiotą - odparł na to Green, uśmiechając się pod nosem. - Pozwólcie, że wam teraz wszystko opowiem.
Po pół godzinie White i Lou postanowili usiąść i słuchać dalej. Dowiadywali się różnych rzeczy, ale tylko o Samie. O Lou w jego historii nie było nawet jednego słowa. Za to każdą scenę opisywaną przez Łysola obydwoje widzieli bardzo dokładnie w postaci wspomnień w ich głowach. To, jak Sam został przyjęty do organizacji, początki jego przyjaźni z Pietrovem, wspinanie się po szczeblach kariery, żeby w końcu zostać drugą najważniejszą osobą po Thomasie... 
Tutaj Lou przerwała. Przecież Sam nie mógł dowiedzieć się wszystkiego! Wtedy ona... zniknie. A ona nie chce znikać. To dopiero początek tej historii. Na pewno kiedyś się skończy, ale nie teraz.
- Koniec! - zarządziła, przerywając wywód na temat wrednej ciotki Greena, która akurat coś miała zrobić, ale Łysy nie zdążył powiedzieć, co. - Będzie jeszcze dużo okazji na to wszystko.
- Ale to już prawie koniec...
- Lou, ja chcę wiedzieć wszytko - wtrącił Sam, podnosząc się z podłogi i pomagając jej wstać.
O, jaki się zrobił nagle miły. Czyżby jego charakter zmienił się pod wpływem wspomnień...?
- Nie ma, koniec! Idziemy spać. Dobranoc wszystkim - powiedziała twardo i zaczęła prowadzić Sama w stronę drzwi.
Trzasnęła za nimi drzwiami i ciągnęła chłopaka dalej.
- Lou... - zaczął Sam, idąc posłusznie za dziewczyną.
- Zamknij się - przerwała mu od razu, nawet na niego nie patrząc.
- Ale Lou...
- Zamknij się!
- Lou, do cholery, posłu...
- Zamknij się!
- Sypialnie są w drugą stronę - powiedział w końcu tak szybko, żeby nie zdążyła mu przerwać, zanim przekaże jej wszystkie informacje.
- Idź do diabła... - warknęła dziewczyna i zawróciła, dalej nie puszczając Sama.
Nieważne, co by się działo, musi chronić go przed powrotem wspomnień. 
Musi chronić siebie.

piątek, 6 czerwca 2014

Sen i urlop miesięczny




Sny bywają dziwne. Może śnić się koszmar, gdzie na wpół rozłożone zombie wyżerają ci mózg, albo kolorowe, słodkie scenki z marzeń lub książek. Albo nie śni się nic. Lou jednak tej nocy miała sen. Dziwny, co prawda, ale zawsze.
Wszędzie było ciemno. Na czarnym tle nie pojawiło się nic. Był tylko głos. Dość materialny jak na coś, co nie ma szczególnej postaci. Materialny i... wszechobecny. To tak, jakby zanurzyć się w basenie galaretki.  Substancja jest wszędzie. Choć to akurat jest złe porównanie, bo galaretka ma postać. A głos...? Głos...?
Głos, to głos i nic na to nie poradzimy.
Ten głos był też cichy i delikatny. Jak głos matki szepczącej coś do małego dziecka. Przyjemny dla ucha i duszy, choć równocześnie napawający pewną niepewnością, a może nawet strachem. Bo w końcu nie było wiadomo, skąd ten głos pochodzi, ani kto jest jego właścicielem.
Na początku głos po prostu był. Nie można było rozpoznać żadnych sensownych zdań, słów... nawet sylaby czy litery jakoś się rozmywały, tworząc po prostu głos. Dopiero po chwili "głos" zmienił się w logiczne zdania, przekazujące pewne informacje.
- Jesteś. Ty po prostu jesteś. A potem cię nie będzie. Znikniesz, kiedy on sobie przypomni. Jak każdy z nas. Jak każdy z duchów...
Potem słowa zaczęły powoli zmieniać się w "głos", a potem zanikać. Tak jakby ta nasza metaforyczna galaretka zaczęła się rozpuszczać i przeciskać przez odpływ do ścieków. No i - to był koniec. Koniec snu. Koniec czerni. Koniec głosu. Koniec galaretki.
Tego ostatniego chyba najbardziej szkoda...
Tak, jak można było przewidzieć, Lou obudziła się późnym rankiem z niewyobrażalnym bólem głowy, który jednak ustąpił stosunkowo szybko. Treść snu jednak ciągle chodziła jej po głowie. O ile galaretowaty głos można nazwać treścią. Próbowała go zrozumieć. Czy sen był o niej? Czy słowa te kierowane były w jej stronę? A co, jeśli tak? Kim naprawdę jest?
Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi. Nie umiała odpowiedzieć sobie na żadne. W końcu na razie Sam nie widział jej w żadnym wspomnieniu. Żadnym! A pamiętał już dość sporo scenek z życia. Wciąż jeszcze pozostaje tajemnicą to, co wydarzyło się zaraz przed wypadkiem.
Przeszła do części łazienkowej i dokładnie umyła się pod lodowatym prysznicem. Była zbyt zamyślona, żeby zwracać uwagę na takie drobne szczegóły, jak ten, że woda wylatująca z słuchawki była już praktycznie w stanie stałym.
Do kogo mógł należeć głos w śnie? Przyjmijmy, że było to o niej. Tak będzie nam najprościej. Ona jest. To znaczy, że wcześniej jej nie było? To "po prostu jesteś" było dość wymowne. Czyli w takim razie ona wcześniej nie istniała. I miała zniknąć, kiedy on sobie przypomni. On to znaczy...?
Wyszła z kabiny i wytarła się w szorstki, wilgotny ręcznik, który albo był już dzisiaj przez kogoś używany, albo po prostu nie wysechł od jej ostatniej kąpieli, co raczej było mało prawdopodobne. Założyła bieliznę, ubranie, palcami rozczesała rozczochrane włosy i splotła je w długi warkocz. Umyła zęby i wyszczerzyła się do swojego odbicia w lustrze.
- Ale ty jesteś brzydka - zadrwiła, po czym odrzuciła ręcznik na tą samą kupkę, z której go wzięła.
On, czyli Sam. To by pasowało. Nic nie pamięta, ale powoli sobie przypomina. Czyli idąc tym tropem dalej, ona jest tylko chwilową iluzją, która zniknie, kiedy Sam sobie wszystko przypomni...
Stanęła nieruchomo, lewą ręką odrzucając warkocza za plecy, a prawą kładąc na klamkę. Oczy szeroko otworzyła, a jej źrenice nagle zmalały. To nie mogła być prawda. Przecież ona żyła. Istniała. I na pewno istniała już wcześniej. To musiał być po prostu głupi sen. Wynik ciężkiego dnia i stresu. Przecież każdemu tak się dzieje!
Pokręciła głową i ruszyła dalej. Mocno trzymała się myśli, że to był tylko sen. W dodatku głupi.
Ale i tak w środku zostało to dziwne uczucie, przez które nagle zapragnęła, żeby Sam niczego sobie nie przypomniał.
W końcu wyszła z pokoju i skierowała się korytarzem w stronę wyjścia. Nie to, że chciała opuszczać budynek. Po prostu musiała gdzieś iść, bo nie wysiedziałaby w miejscu, a tą drogę już zna. Gdyby miała iść w drugą stronę, na pewno by się zgubiła.
Ale musiała trafić na Sama.
White był ostatnią osobą, z którą chciała się dzisiaj zobaczyć. No, może oprócz Thomasa. Kaleka szedł w jej stronę. Mogła niby odwrócić się i udawać, że go nie widzi. Ale najwyraźniej to on pierwszy ją zauważył i po jego minie mogła wywnioskować, że ucieczka to najgłupszy pomysł ze wszystkich.
- Mamy miesiąc wolnego - odparł, gdy tylko znalazł się w takiej odległości od Lou, by ta mogła go usłyszeć.
- Nie jest źle - odparła i starała się uśmiechnąć najszczerzej, jak tylko była w stanie. - Po pierwszym słowie i twojej minie myślałam, że powiesz coś w stylu "mamy przejebane"...
- Bardzo śmieszne - burknął. Najwyraźniej jego humor nie był odpowiedni do żartów. Ale nie dał Lou odpowiedzieć, bo od razu kontynuował wcześniej rozpoczętą wypowiedź. - Przez miesiąc możesz pierdzieć w stołek.
- O, jak miło. A cóż tak?
- Noga mnie boli jak cholera, a poza tym muszę poczytać jakieś akta...
- Akta? A po cholerę ci akta?
Dobrze wiedziała, po co mu są akta. Wzdrygnęła się, a serce zaczęło jej bić szybciej, gdy tylko o tym wspomniał. Dłonie jej się trzęsły, więc musiała schować je za plecy, żeby Sam tego nie zauważył. Był jednak zbyt zajęty wymyślaniem w miarę wiarygodnej wymijającej odpowiedzi.
- Dobra, nie ważne - wyręczyła go. Szkoda by było, jakby mu się już całkiem przegrzało pod czaszką...
Ale wychodziło na to, że zapowiadał się ciężki miesiąc.

niedziela, 11 maja 2014

Gargulce, pogotowie gazowe i kij do bejsbola





Trafić tutaj to nie była żadna sztuka w porównaniu z tym, co czekało ich później. Skręcili tu, tam, wykręcili się pałkarzom, zawracali kilka... naście razy. Ale w końcu dotarli! A co na nich tam czekało?
Musieli zaparkować.
Nie mogło ich spotkać już nic gorszego. Przyjechali nieco wcześniej, a i tak nigdzie nie było miejsca. W końcu, po pół godzinie, stanęli! Nieważne, że pół kilometra od teatru i centralnie pod znakiem "zakaz parkowania". Tylko Sam wykłócał się, że nie dojdzie. Jednak niezwykły dar przekonywania Lou sprawił, że bez dalszych oporów poszedł za nią.
Teatr był piękny. Olbrzymi. Wyglądał jak pałac. Wrota były duże i bogato zdobione. Na każdej wypustce w murach budynku stał cherubin, każdy odwrócony w inną stronę i inaczej ustawiony, a na dachu wielkie gargulce. Spoglądały na dół, jakby dokładnie obserwowały przechodniów. Miały nad wyraz ludzkie kształty, więc na pierwszy rzut oka mogło wydawać się, że to prawdziwi ludzie. Przed teatrem, na wyłożonym kostkami placu stała fontanna, a całe otoczenie obsadzone było kwiatami. Jedynym, co psuło ten niezwykły klimat był transparent wywieszony nad wejściem do budynku. Był olbrzymi. Kiczowata grafika ukazywała cukierkową scenerię i kilka aktorek przebranych za lolity, a beznadziejna czcionka odpychała jeszcze bardziej niż sam róż w tle. Gdyby nie to, wszystko byłoby idealne.
Wnętrze prezentowało się nie gorzej. Na nim jednak nie mogli się skupić, gdyż jego piękno przysłaniał tabun ludzi. Chodzili, stali, rozmawiali, śmiali się, pili. Ogólnie - wszechbędący harmider. Ale w tym tłumie musieli znaleźć Pietrow'a. Zapowiadał się długi wieczór.
Lou, podążając po czerwonym dywanie ze złotymi obszyciami, prowadziła Sam'a, który na rzecz walizki musiał zostawić kulę w samochodzie. Był to raczej skrajnie idiotyczny pomysł, ale jak próbował przetłumaczyć to Lou, ta po prostu go ignorowała. Dlatego właśnie ból zdusiło uczucie satysfakcji, gdy dziewczyna wściekała się sama na siebie. Mamrotała tylko pod nosem, że mógł wziąć tą laskę, i że to jego wina, ale to nie było dla niego ważne. Również rozglądał się za klientem, żeby móc opuścić to miejsce jak najszybciej.
- Przypominasz sobie kogoś? - zapytała w pewnym momencie Lou, szepcząc to mężczyźnie do ucha, żeby przypadkiem nikt tego nie usłyszał.
Położyła wtedy dłoń na jego ramieniu, a on akurat rozglądał się dookoła. Może to nic znaczącego, ale właśnie wtedy zakręciło mu się w głowie. Wszystko wokół zalśniło, po czym obraz jakby stracił na ostrości. Kształty były rozmazane. Tylko niektóre postacie były wyraźniejsze. To na nich Sam zatrzymał wzrok najdłużej. Pamiętał. Pamiętał je, ale nie wiedział, skąd. Wśród nich dostrzegł nawet Witalij'a. Jednak to nie on przykuł jego uwagę. Zatrzymało ją coś innego. A raczej... brak tego czegoś. Lou zniknęła. Sam spanikował, ale gdy tylko mrugnął, wszystko wróciło do normy. Kształty znów były wyraźne, a natręt dźgał go pod żebra dwoma palcami, oczekując jakiejkolwiek reakcji.
- Tak, tak... - odpowiedział w końcu, wciąż nieobecnym głosem. - Pietrow jest tam. Chodź, chcę to szybko załatwić - dodał i pociągnął Lou za sobą, zapominając o gipsie na nodze.
Szybko tego pożałował, bo ból rozszedł się od nogi do samego mózgu. Szedł jednak dalej, zdeterminowany, z niewzruszoną miną, podpierając się wątłe ramiona dziewczyny. Żałosny obrazek.
Już prawie byli przy kliencie, kiedy ktoś ich zatrzymał. Równie wielki i równie brzydki co Pietrow mężczyzna stanął centralnie przed nimi i zza marynarki wystawił część pistoletu, którą zaraz potem ukrył z powrotem, a głową wskazał walizkę. Sam powiedział mu coś cichym głosem po rosyjsku, czego Lou oczywiście nie zrozumiała. Dryblas odpowiedział i po krótkiej wymianie zdań przepuścił ich do Witalij'a. Owszem, Lou uznała to za dziwne, ale o nic nie pytała. Zapyta, jak stąd wyjdą. Za chwilę miało zacząć się przedstawienie, a bardzo nie chciała na nim zostawać. Odpychał ją od niego plakat przed wejściem do teatru.
- Zdravstvuyte* - przywitał się Sam, kiedy w końcu dotarli do Witalij'a.
- Mów po angielsku - poprosił, lub też nie - rozkazał Pietrow, mierząc White'a i Lou wzrokiem. - Masz?
- Mam.
- Dawaj.
To była chyba najkrótsza rozmowa w historii rozmów. Sam przekazał walizkę Witalij'owi i tyle go widzieli. Nawet nie sprawdził, czy wszystko się zgadza. Pewnie sprawdzi później. Sam i Lou czym prędzej wycofali się w stronę wyjścia.
Nie zdążyli przejść jednak choćby kilku metrów, kiedy usłyszeli strzał i krzyk. Gwałtownie odwrócili się w sronę, z której dochodził hałas i z przerażeniem stwierdzili, że wśród tłumu zwija się z bólu nie kto inny, jak Pietrow. Trzymał się za ramię. Walizki i ochroniarza już nie było. Nawet idiota domyśliłby się, co tu zaszło. Lou już chciała rzucić się na pomoc Witalij'owi, ale powstrzymał ją Sam, który pewnie złapał ją za nadgarstek i uniemożliwił dalszą drogę. Spojrzała na niego z wyrzutem, ale on odparł tylko:
- To już nie nasza sprawa.
Po czym zmusił Lou do kontynuowania wykonywania planu opuszczenia budynku. Tam i tak było już zbyt dużo ludzi. Oni tylko by przeszkadzali. Spokojnym krokiem wyszli z budynku.
Ku ich zaskoczeniu, zrobiło się już ciemno. Latarnie przy głównej drodze dawały jakieś tam światło, ale nawet instalacja świetlna na fontannie je przyćmiła. A była naprawdę piękna. Ta ilość kolorów i efektów zupełnie nie pasowała do cherubinów i gargulców, szybciej do cukierkowego plakatu, ale i tak miała swój urok.
Lou naprawdę chciała się dowiedzieć, o co chodziło Sam'owi. Ta nagła odmiana wydawała się jej wręcz niepokojąca. Ale niestety, tym razem ona została zupełnie zignorowana. Wrócili do samochodu, mężczyzna wpakował się na swoje miejsce, dziewczyna usiadła za kierownicą i ruszyli z powrotem.
Po drodze minęli się z policją. Niebieskie radiowozy włączone miały koguty, a wszystkie samochody ustępowały im miejsca. Zaraz po nich przejechała karetka i... pogotowie gazowe. Lou coraz bardziej interesowało to, co wydarzyło się w teatrze. Może ten ostatni samochód nie zmierzał akurat tam, ale przecież nigdy nic nie wiadomo.
- Jedź do agencji - rozkazał Sam głosem nie znoszącym sprzeciwu, widząc nieporadne próby dziewczyny w znalezieniu miejsca do zawrócenia.
Nie odpowiedziała, tylko posłuchała. Ostatnią rzeczą, jaką teraz chciała była kłótnia. Oczywiście musiała się kilka razy pomylić, co tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło Sam'a, ale w końcu dotarła.
Przed wejściem czekał na nich Thomas. Był prawie tak bardzo bordowy jak Sam, ale jego przewaga była taka, że mógł się ruszać bez problemów. I miał w dłoni kij.
- Prosiłem: nie spaprać? Prosiłem?! - wydarł się na całe gardło, kiedy Sam w końcu wygrzebał się z samochodu.
- Walizka została dostarczona - odpowiedział White głosem tak spokojnym, że Lou musiała się dobrze zastanowić, czy aby na pewno wyciągnęła z samochodu tego kalekę, co trzeba. - To, co się stało potem to już nie nasza sprawa.
Green zamilkł. White miał rację - mieli tylko dostarczyć walizkę do Pietrow'a. To on powinien zapewnić mu ochronę. Tym razem to on spaprał, nie Sam. I to właśnie rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Zamachnął się i już miał walnąć Sam'a w głowę, kiedy stanęła przed nim Lou. Po prostu stanęła ze śmiertelnie poważną miną. Łysy zawahał się, ale w końcu rzucił kij z całej siły przed siebie. Rozbił okno jednego z mieszkań, ale nie przejął się tym. Wrócił do swojego gabinetu. No bo przecież nie mógł przyznać racji White'owi. Wyszedłby na debila. A na to nie mógł pozwolić. Nigdy.
- Dzięki - bąknął Sam do Lou, po czym wyciągnął z auta swoją kulę i ruszył za Thomas'em.
Lou zamknęła samochód i również weszła do środka. Kluczyki przekazała pierwszemu lepszemu spotkanemu człowiekowi z zapinką z literą "Z", zlecając mu przekazanie to Thomas'owi. Nie ostrzegła go, że Łysy może być nie w humorze. Niech się z nim dożerają, nie jej sprawa.
Wróciła do pokoju, w którym od jakiegoś czasu nocowała. Położyła się na pierwszym lepszym wolnym łóżku, nie zważając na to, że było tu już kilka kobiet namiętnie o czymś rozmawiających. One też ją zignorowały. Jak widać, były zbyt zajęte obgadywaniem chłopaków i kolorów lakieru do paznokci. Najpierw trochę to Lou przeszkadzało, ale w końcu przyzwyczaiła się i zasnęła.
Sam skierował się do pomieszczenia, zwanego męską sypialnią. Tam nie było oczywiście nikogo. Położył się na łóżku, a kulę schował pod nie. Tak, żeby rano mógł ją bez problemu wyciągnąć. Jemu zaśnięcie nie przyszło tak łatwo. Przypomniał sobie. Niewiele, bo niewiele, ale były to informacje, które na pewno ułatwią mu prosperowanie w agencji.
Nie mógł jednak o tym powiedzieć Lou. Zaczeka na jakieś wspomnienia z nią. Dopiero wtedy będzie mógł się z nią tym podzielić. Jeszcze nie teraz...





*(z ros.) Dzień dobry

środa, 16 kwietnia 2014

Gabinet, dziwne nazwiska i początek "pierwszej" misji







Najbardziej obskurnym, obrzydliwym i śmierdzącym pomieszczeniem w całym, poznanym dotąd przez Lou terenie kompleksu, był gabinet Green'a. Thomas mieszkał w maleńkim pokoiku, gdzie mieściło się aż biurko i składane łóżko. Na ścianach kiedyś była tapeta, teraz nierównie nałożony tynk zakrywały jej strzępki w zielonożółtym kolorze. Gdzieniegdzie zachowało się kilka centymetrów kwadratowych, które nie poniosło żadnych strat, ale na większości powierzchni ściana wyglądała tak, jakby ktoś do środka wpuścił grupę rozwścieczonych kotów. Sufit nie wyglądał lepiej, a podłoga już całkowicie wyglądała jak kocie pobojowisko. Trzeba uważać, żeby się nie przewrócić, nawet jeśli stoi się w miejscu. Łóżko stało w kącie, okryte jakąś starą płachtą, na pewno dopasowywało się do wystroju całej reszty pomieszczenia. A w to, co było pod nim, to nawet największy kamikadze wolałby nie wnikać.
No bo normalni ludzie pod łóżkiem trzymają rzeczy raczej normalne - stare skarpetki, pudełka po pizzie czy nawet jakieś książki, które "kiedyś się zapodziały". A co może trzymać w tak intymnym miejscu łysy członek jakieś tajemniczej, mafio-podobnej organizacji? Nikt nie wie. I nikt jeszcze nie odważył się sprawdzić.
Najlepiej wyglądało biurko. Niby zwyczajne, ale zadbane. Czarne, z dużą ilością różnych szufladek na najróżniejsze zamki, kłódki i kody. A obok biurka walizka. I to właśnie na walizce skupiała się uwaga trzech, stojących wokół biurka postaci - łysego wielkoluda, chłopaka, stojącego na jednej nodze i podpierającego się kulami i drobnej dziewczyny, która dalej nie wiedziała, do czego jest potrzebna pozostałej dwójce. Może i powinna, ale po nieprzespanej nocy nie potrafiła logicznie myśleć. Szczególnie po wysłuchaniu wywodu sióstr Yellow, które nie należały do najinteligentniejszych istot w tym miejscu. Oczywiście rozmowa zajęła im tylko pół nocy, ale po tym Lou rozmyślała jeszcze. I tak się zamyśliła, że teraz wyglądała, jakby właśnie ją wyciągnięto z trumny.
- Ja wiem, że nie powinniśmy, ale nie ma innego wyjścia - zaczął Thomas, siadając na krześle przy biurku, które trzymało się, robiąc na złość wszelkim prawom fizyki. - Jutro wracacie do akcji.
- Akcji? - spytała Lou, unosząc głowę i wpatrując się wielkimi oczyma w siedzącą postać Łysego.
- Tej akcji, którą ostatnio White spaprał - wyjaśnił. - Walizkę i wszelkie dane dostaniecie w południe. Wieczorem ma już was nie być.
- Skąd ta nagła zmiana? - zapytał Sam, kiedy Lou próbowała poukładać sobie w głowie to, co przed chwilą powiedział Thomas.
- Klient podpadł i musi uciekać z kraju, a bez przesyłki nie może się nigdzie ru...
- Wróć! - krzyknęła Lou, nagle rozbudzona. - Jak ty niby chcesz wysłać połamanego idiotę na kolejną, niebezpieczną misję?!
- Śliczna... - Thomas podniósł się z krzesła, oparł dłońmi o biurko i pochylił się do przodu. Teraz ich oczy się zrównały, a dziewczyna nieco cofnęła się, przerażona nagłym ruchem wielkoluda. - Ten wypad będzie tak banalny, że jak to znowu spieprzycie, to osobiście was wyleję na zbity pysk. Odmaszerować.
Ostatnie słowo przeliterował, uśmiechając się. Lou odwzajemniła uśmiech i wybiegła z gabinetu Łysola. Sam wywrócił oczami i pokulał się do wyjścia zaraz za dziewczyną. Ona jednak nie odezwała się do niego ani słowem. Tupnęła tylko, warknęła coś pod nosem i odeszła. Green trochę ją zdenerwował, ale za to mężczyzna miał to gdzieś. Przynajmniej będzie mógł się stąd ruszyć. Przy okazji jest też szansa, że czegoś się dowie.


Tak jak im obiecano, w południe otrzymali walizkę z pieniędzmi, karton z dwoma zawiniątkami i teczkę. W teczce rozpisane były wszelkie informacje. Planowany przebieg akcji, miejsce i czas oraz dokładne dane klienta.
- Wi..ta..lij... Piee...trow - czytała na głos Lou, nie mogąc za bardzo poskładać sylab w wyrazy.
- Witalij Pietrow - pomógł jej Sam, przyglądając się zdjęciom dobrze zbudowanego i groźnie wyglądającego mężczyzny.
- Jeszcze brzydszy od Łysego... - skomentowała, patrząc chłopakowi przez ramię, na co ten spiorunował ją wzrokiem.
- Wiesz, że musisz wcisną się w sukienkę? - spytał, czytając kolejną kartkę, kiedy akurat Lou próbowała nauczyć się nazwiska klienta.
- Nie mam sukienki.
- Dorzucili w zestawie.
- Sam się w nią wciskaj.
- Przykro mi, ja mam garnitur.
- To ja założę garnitur, a ty sukienkę.
- Ekshibicjonistka...
Sam szybko pożałował tego komentarza, bo oberwał w skroń od dziewczyny. Ta nawet nie spojrzała w jego stronę, uderzając. Wciąż skupiała uwagę na swojej kartce. I to dobiło go najbardziej. Ciągle tylko od niej obrywał. Ale najprawdopodobniej gdyby nie ona, to umarłby tam, na pustyni, rozszarpany przez sępy. Lou, słysząc te myśli, uśmiechnęła się pod nosem. Porwała z kartonu zawiniątko podpisane "Mała" i przeszła do łazienki, zostawiając Sam'a samego w pokoju, pozwalając mu w spokoju przejrzeć resztę dokumentów.
Nie było tam nic specjalnego. Dwa bilety, fałszywe prawo jazdy dla Lou i jedna kartka zapisana grażdanką, którą Sam znał, nie wiedzieć skąd, i bez problemu mógł przeczytać tekst. Oprócz tego był cały opis akcji z dokładnymi godzinami i adresami. Ta akcja faktycznie była banalna. Musieli po prostu wejść na salę przed teatrem, przekazać walizkę klientowi i wyjść. Tego nie można było zepsuć.
- To się nie uda - stwierdziła Lou, wychodząc z łazienki z rozpiętą sukienką, podtrzymując ją dłońmi. - Zapnijże to, bo mnie szlag jasny trafi!
Sam zaśmiał się krótko, podszedł do dziewczyny i zapiął jej sukienkę, po czym kazał jej odwrócić się przodem do niego. Zaniemówił, kiedy zobaczył ją w czarnej sukience, idealnie zakrywającej niedoskonałości jej figury. Nawet luźny warkocz zapleciony na szybko wyglądał teraz elegancko. Sam wpatrywał się w Lou tak długo, że w końcu dziewczyna nie wytrzymała i odwróciła się do niego tyłem, czerwieniąc się.
- Dobra, bo się zakochasz - wymamrotała przez zaciśnięte zęby. - Ubieraj się i jedziemy. Ale nie tutaj, matole! Nie mam zamiaru oglądać twoich slipków!
Chłopak wzruszył ramionami. Tylko zaczął ściągać podkoszulek. Chyba nic w tym złego. Zabrał swoje zawiniątko i również przeszedł do łazienki, po drodze pokazując język dziewczynie. Ta westchnęła i pozbierała wszystkie, potrzebne rzeczy, żeby biedny kaleka nie musiał ich dźwigać. Wzrok zawiesiła dłużej na swoim "prawku". W miejscu na nazwisko wpisane było tylko "Not". Nikt nie pofatygował się, żeby ją o to zapytać! I tak by im nie powiedziała, ale czuła się dziwnie, czytając napis "Louise Not" obok swojego zdjęcia.
Zastanawiało ją też, skąd oni mają jej zdjęcie?
Uznała to za mało ważną drobnostkę i schowała prawo jazdy do czarnej kopertówki, którą znalazła w zawiniątku oprócz sukienki. Gdy w końcu Sam do niej wrócił, wcisnęła mu walizkę z pieniędzmi i skocznym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Chłopak szedł za nią dokładnie się jej przyglądając.
- Lou, ja chyba skądś znam Pietrow'a - zaczął, kiedy wyszli w końcu na świeże powietrze.
- Odzyskałeś wspomnienia? - spytała nagle dziewczyna, odwracając się do niego przodem. Choć twarz zdradzała niepewność, w oczach był tylko strach.
- Nie. Po prostu go kojarzę. Tak samo jak ten język... - odpowiedział, niepewnie kręcąc głową.
- Jaki?
- Rosyjski...
- Dobra, pakuj się do samochodu i jedziemy, bo się spóźnimy.
- Mamy dwie godziny...
- I nie mamy pojęcia, gdzie jedziemy. Nie dyskutuj! - warknęła Lou, weszła na miejsce kierowcy i trzasnęła za sobą drzwiami.

sobota, 5 kwietnia 2014

Siostry Yellow, czyli krótka historia krótkiego spotkania





Niewiele myślała. Od razu zrobiła zamach nogą i uderzyła delikwenta, który próbował ją rozebrać. Trafiła najprawdopodobniej w brzuch, o czym świadczyła struktura uderzonego miejsca i jęk, po którym usłyszała w głowie ciche przekleństwo. A skoro usłyszała je w głowie...
- Sam! - krzyknęła, zeskakując z łóżka i pomagając wstać mężczyźnie.
Usadziła go na łóżku i przyjrzała mu się dokładnie. W pierwszym momencie nie była pewna co do jego tożsamości. Całkowicie zniknął zarost, a blond włosy teraz były ciemne, prawie czarne. Wyglądał na dużo młodszego. W dodatku jego ubranie było w całości, ale zdradził go gips na lewej nodze.
- Jak mogłaś... - wymamrotał przez zaciśnięte zęby, masując obolałe miejsce na ciele.
- Należało ci się, zboczeńcu - odpowiedziała mu, powstrzymując się od wrednego uśmiechu.
- Myślałem, że zareagujesz trochę... Mniej agresywnie. - Sam cały czas próbował się bronić.
- To nie myśl, bo ci to nie wychodzi.
Na tym ich krótka wymiana zdań jak na razie stanęła. Mężczyzna pokazał Lou język, a ona go zignorowała i poprawiła ubranie, które w trakcie snu zmieniło swoje pierwotne ułożenie. Potem zajęła się włosami. Gumka, którą wcześniej miała je spięte, teraz gdzieś się zawieruszyła. Na nic zdały się próby znalezienia jej wzrokiem, więc Lou, zrezygnowana, po prostu przeczesała włosy palcami.
Sam w tym czasie próbował sobie przypomnieć. Co? Cokolwiek! Przez ostatnie kilkanaście godzin, jeśli akurat nie spał, to starał się przywołać jakieś wspomnienia. Niestety nic nie przychodziło mu do głowy. Udało mu się tylko dowiedzieć, że ma na nazwisko White i jest uczulony na pierdyliard składników najróżniejszych leków, bo akurat o tym rozmawiały pielęgniarki, kiedy on wypoczywał w specjalnej sali dla leczonych. Potem oczywiście dały mu kule i go stamtąd wykopały, żeby nie zajmował łóżka, ale było mu wszystko jedno. I tak nie dowiedziałby się niczego więcej.
- Młoda, a co z walizką? - zapytał w końcu dziewczynę, kiedy ta skończyła doprowadzać się do stanu używalności.
- Odezwał się: dziadek... - warknęła, po raz enty przegrzebując kieszenie w poszukiwaniu czegokolwiek. - Łysy ją ma. Dostaniemy nowe rozkazy, czy jakoś tak to szło - odpowiedziała mu, próbując parodiować ton głosu i styl ruszania się Thomas'a. - A tak w ogóle, to co tu robisz?
- Zwiedzam. Chyba jestem tu kimś ważnym, bo wszędzie mnie wpuszczają bez słowa. I jeszcze tak grzecznie się do mnie zwracają... Nie to, co ty!
- Umrzyj, dziadku.
Niestety i tym razem ich rozmowa została przerwana. Drzwi do pokoju otworzyły się, czemu towarzyszyło ciche skrzypnięcie. Do środka weszły dwie roześmiane kobiety. Były identyczne. Te same, krótkie blond włosy, te same, trzydziestoletnie twarze i te same uśmiechy, które zniknęły w tym samym czasie, kiedy tylko zobaczyły Sam'a i Lou.
- O, pan White - powiedziały w tym samym czasie, kłaniając się lekko przed mężczyzną.
- Znamy się? - zapytał Sam z głupią miną, na co Lou zareagowała uderzeniem się otwartą dłonią w czoło.
- Siostry Yellow, Mia i Lia - odpowiedziała jedna, wskazując kolejno na siebie, a potem na tą drugą. Sam dopiero teraz zauważył, że kobiety były brudne, zmęczone i miały ze sobą dość spore plecaki. - Wie pan, że to damski pokój? - zapytała, po czym obie odsunęły się od drzwi, żeby zrobić mu przejście.
Sam od razu  wstał z łóżka i wyszedł, wcześniej przepraszając bliźniaczki. Zamknął na sobą drzwi, starając się nie wypuścić kul z rąk, bo trudno byłoby mu je potem podnieść.Gdy w końcu mu się udało, przeszedł do drugiego pokoju mieszkalnego, najprawdopodobniej męskiego. Był pusty, tak jak wcześniej. Sam'owi bardzo nie chciało się siedzieć tam całkiem samemu, ale nie miał innego wyjścia. Położył się i znów zasnął. Bo tak naprawdę nie wiadomo, kiedy mogą powrócić wspomnienia.
Lou musiała zostać w pokoju i wsłuchiwać się w idiotyczną rozmowę niewiele mądrzejszych kobiet, które nie zwracały na nią uwagi. Zajmowały się tylko sobą. Po kilku minutach zniknęły za drzwiami po drugiej stronie pokoju, których wcześniej dziewczyna nie zauważyła, zostawiając swoje rzeczy na dwóch łóżkach stojących obok siebie. Zainteresowało ją jednak to, co było za drzwiami. Wsłuchała się i po szumie wody wywnioskowała, że to łazienka. Uznała, że to miejsce będzie musiała odwiedzić, kiedy tylko opuszczą je siostry Yellow. A potem pójdzie trochę pozwiedzać, żeby nie musieć słuchać rozgadanych kobiet.

środa, 26 marca 2014

Łysy, nudne miasto i odrobinę ciekawsza piwnica





Sam spał długo. Nie śnił. Miał nadzieję, że coś mu się przyśni. Coś, co mogłoby być wspomnieniem. Ale niestety, nie przypomniał sobie niczego, poza wyglądem koloru czarnego. Obudziło go dopiero trzaśnięcie drzwi. Lou została zmuszona do zjechania na bok przez mężczyznę, który stał na środku drogi i podawał jej komunikaty dłońmi. To właśnie on teraz władował się do samochodu, budząc śpiącego.
- Sterczę tu od wczoraj - warknął tamten, zapinając pasy bezpieczeństwa.  - Mogliście chociaż zadzwonić.
- Nie mogliśmy. Mieliśmy... Duże problemy, a on potrzebuje wizyty w szpitalu - odpowiedziała mu Lou, wykręcając się z opowiadania o ich dziwnej przypadłości.
- Co mu? Dostał do głowy? - zapytał mężczyzna, zerkając na półprzytomnego Sam'a i machając mu dłonią przed nosem. Ten zareagował tylko machnięciem ręki, choć i tak z lekkim opóźnieniem.
- Połamał się i nie może chodzić. Możesz mu pomóc?
- Nie mam innego wyjścia. A tak w ogóle, to kim jesteś? - Tym razem wiercił dziurę w głowie spojrzeniem Lou. Ta nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć, ale na szczęście Sam zareagował w porę.
- To na razie nie ważne. Lepiej powiedz co się działo, kiedy mnie nie było.
- Człowieku, dwa dni się nie odzywałeś i już znaleźli się czterej na twoje stanowisko! A ty na co czekasz? Jedź! - krzyknął na Lou.
- Ale ja nie wiem, gdzie...
Mężczyzna westchnął i wysiadł z samochodu. Obszedł go i stanął przy drzwiach po lewej stronie, po czym zapukał w szybkę i otworzył je. Lou szybko przeniosła się na prawdą stronę samochodu, zgrabnie przeskakując drążek zmiany biegów. Gdy mężczyzna usiadł, oboje zapieli pasy i bez słowa odjechali dalej.
Krajobraz zmieniał się stopniowo. Od pojedynczych domów ukrytych między drzewami, aż do wielkiego, pełnego ludzi miasta. Domy jednorodzinne stawały się rzadkością, a zastępowały je wielkie biurowce, wieżowce i szare bloki, na których jedynymi kolorami były rozwieszone na balkonach schnące ubrania, czekające, aż właściciel ściągnie je i wyprasuje. W oknach wieżowców widać było krzątających się wokół biurek urzędników i pracoholików, pieczołowicie stukając w klawiatury swoich komputerów. Przechodnie byli równie nudni, co reszta miasta. Szli przed siebie, obijali się o innych albo też o słupy czy mury, niektórzy pędzili, żeby zdążyć na czas. A gdzie? To wiedzieli tylko oni.
Jadący srebrnym samochodem nie odzywali się prawie wcale. Tylko Lou udało się wyciągnąć od mężczyzny jego imię. Nazywał się Thomas Green. Wysoki łysol wydawał się być ochroniarzem Sam'a. Ale kim w takim razie był Sam? Z tego, co udało jej się wywnioskować, był kimś dość ważnym. Może on sobie coś przypomni? Musiała sobie zapamiętać, żeby go o to zapytać.
Zatrzymali się pod jednym ze starszych bloków. Zaparkowali na jedynym wolnym miejscu. Thomas'owi zajęło to chwilę, bo wciśnięcie tak dużego samochodu w tak niewielką szparę graniczyło z cudem. W końcu stanął tak, że Lou znowu musiała przeskakiwać na miejsce kierowcy i wychodzić tamtą stroną, bo nie mogła otworzyć drzwi ze strony pasażera. Łysy pomógł wysiąść Sam'owi, a Lou wyciągnęła z bagażnika walizkę, która wcześniej im wypadła i ukazała swoje wnętrze. Dziewczyna uznała, że dowiedzą się czegoś na temat tych pieniędzy, jeśli je pokażą. Thomas jednak nie zareagował.
Weszli do bloku i skierowali się w stronę piwnicy. Nie mogli jednak wejść tam od razu. Łysol musiał rozmówić się z człowiekiem, który otworzył im po kilkakrotnym zapukaniu w drzwi. Dopiero potem przybiegły dwie młode kobiety i zabrały Sam'a. Mężczyzna nie protestował. Wyszczerzył się w stronę Lou i przeszedł do pierwszego pomieszczenie po lewej. Teraz Lou mogła zobaczyć to, co wcześniej skrywały przed nią drzwi. Korytarz. Szary, słabo oświetlony korytarz z całą masą drzwi prowadzących do innych pomieszczeń. Od czasu do czasu ktoś przemykał między kolejnymi pokojami, nie zaszczycając nowo przybyłych nawet krótkim spojrzeniem. Łysy skinął na Lou i poprowadził ją korytarzem do kolejnych drzwi, za którymi krył się spory pokój. Gdy Thomas zapalił światło okazało się, że nie ma w nim nikogo. Był pusty, nie licząc kilkunastu identycznych łóżek, obok których stały takie same szafki. Szafki nie miały jednak ani drzwiczek, ani szuflad. Tylko dwie półki. Mężczyzna usiadł na jednym z łóżek, spojrzał na Lou i klepnął się w czoło. Od razu się podniósł.
- Wybacz, zapomniałem o tobie – powiedział z udawaną skruchą. - Czy to jest ta walizka? - zapytał, wskazując palcem na bagaż, który dziewczyna taszczyła ze sobą przez cały ten czas.
- Tak, to jest walizka – odpowiedziała mu, unosząc jedną brew do góry. - A czy to jest „ta” walizka, to nie wiem. Nie zostałam wtajemniczona przez brak czasu i powietrza w płucach.
Ściemniała aż miło. Ale to był jedyny sposób. Musiała wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Jak na razie wcale jej się to nie podobało. Może wciągnęła się w jakąś wojnę gangów? Wszystko by pasowało...
- Nie będę cię wtajemniczał, bo baby mają zbyt płytki rozum żeby to zrozumieć – odpowiedział Thomas i wyszedł z pomieszczenia. Mijając Lou zabrał od niej walizkę i skierował i wszedł do następnego pokoju. Wyglądał dokładnie tak samo. Też był pusty i pełny łóżek.
- Sam jesteś płytki, Łysy – warknęła, nie odstępując Thomas'a nawet na krok. - Wytłumacz z grubsza o co chodzi, skoro mam w tym pomagać temu kalece.
- Ty masz niby pomagać White'owi, wypierdku? - prychnął. Lou skryła uśmieszek pod maską obojętności. Właśnie Thomas zdradził jej dość istotną informację. Szkoda tylko, że nie na jej temat. - A kto tak powiedział?
- On. Skoro już uratowałam mu życie, to należy mi się choć garstka informacji, czyż nie?
- I tak zmienią się wytyczne – westchną zrezygnowany. Szybko się poddał. - Jak wróci do siebie to zostaną wam przekazane. Jak na razie ja przejmuję walizkę.
Już chciał wyjść, ale Lou go zatrzymała.
- Łysy! A co ze mną?
- Możesz się wypchać – odpowiedział i zaśmiał się szyderczo, grzebiąc w kieszeni. Wyciągnął jakiś przedmiot i rzucił nim w stronę dziewczyny. - Z tym nikt ci tu gardła nie poderżnie. Trzymaj się, dzieciaku.
Po tych słowach wyszedł, zostawiając Lou kompletnie samą. Trzymając w dłoni prezent od Łysego usiadła na jednym z łóżek i rozwarła pięść. Trzymała zwykłą, czarną zapinkę z białą literą „Z”. Szybko przypięła ją do koszulki, bo, chcąc nie chcąc, Thomas nieco ją nastraszył. Nie zamierzała jednak spędzić tutaj całego dnia. Położy się tylko na chwilkę, a potem pójdzie wyciągać informacje od Sam'a.
Położyła się. Nie miała zupełnie nic do ukrycia. Jedyne, co mogli jej odebrać, to ubranie. Ale akurat kiedy ktoś chciałby ją rozebrać, to na pewno obudziłby ją. Chociaż była bardzo zmęczona...
Zasnęła od razu. Nie śniło jej się zupełnie nic. Wydawało jej się, że ledwo zamknęła oczy, a znów je otworzyła, choć w międzyczasie minęło już sporo czasu. Ale nie obudziła się sama. Ktoś sprawił, że pobudka nadeszła tak nagle. Delikatny dotyk w okolicach łydki. Dotyk stawał się coraz wyraźniejszy i posuwał się wyżej, przez kolano aż do uda. Czyżby ktoś jednak odważył się ją rozebrać?

czwartek, 13 marca 2014

Zielona góra i dokumenty, których nie ma





Piętnaście sekund. Dokładnie tyle trwała jazda, zanim coś huknęło. Lou od razu zatrzymała samochód. Dość gwałtownie, więc Sam, który nie był na to przygotowany, wylądował na oparciu przednich foteli, sycząc z bólu, kiedy lewa noga wygięła się w dość nieprzyjemny sposób, drażniąc ranę. Lou była przekonana, że coś wybuchnęło pod maską. Mężczyzna zaś zaśmiał się głośno, opierając się z powrotem wygodnie. Nie mógł powstrzymać śmiechu, nawet kiedy dziewczyna spiorunowała go wzrokiem.
- Ba... Bagażnik - wymamrotał w końcu, ze wszystkich sił próbując się uspokoić.
Nie zamknęli bagażnika, zanim ruszyli. Prawdopodobnie huk wywołany był przez walizkę, która wypadła na piach. Lou, nic nie mówiąc, wyszła z samochodu, żeby naprawić to drobne niedopatrzenie. Jednak głośne przekleństwo, które wypłynęło z jej ust, świadczyło o tym, że to nie będzie takie proste. Sam odwrócił głowę w stronę tylnej szyby i spytał, teraz już całkowicie spokojnym głosem:
- Co jest?
- Tak na oko to jakieś dwa miliony - odpowiedziała mu Lou, wpatrująca się tępym wzrokiem w zieloną kupę, która wypadła z walizki. - Słuchaj, kotku. Nie mam pojęcia, kim jesteś, ale właśnie zaczęłam się ciebie bać - dodała, patrząc teraz na Sam'a.
- Równie dobrze to może być twoje - bronił się, wyglądając tylko zza foteli na walizkę i stertę banknotów.
Lou szybkimi ruchami pozbierała wszystko, wpakowała niedbale do walizki i zamknęła bagażnik. Usiadła z powrotem na miejsce kierowcy, aktualnie jej miejsce, i zaczęła przeszukiwać kieszenie, schowek samochodowy i skórzaną kurtkę, leżącą na fotelu obok. Znalazła tylko mapę Nowego Jorku i kilka płyt CD z muzyką. Sam domyślił się, czego szuka jego towarzyszka i sam zaczął przegrzebywanie kieszeni i wszelkich innych zakamarków. Znalazł etui na dokumenty. Otworzył je pod okiem Lou. Zapłonęła w nich nadzieja, która zniknęła równie szybko, jak się pojawiła, gdyż etui było puste.
- Nic? - zapytał.
- Nic - odpowiedziała smutnym głosem dziewczyna i odwróciła się przodem do kierunku jazdy.
- To co robimy?
- Znajdziemy szpital. Tam się tobą zajmą i może uda im się przywrócić ci wspomnienia.
- A co, jeśli nas tam znają? Wolę nie ryzykować.
- Chcesz tu zdechnąć?
Nie odpowiedział. To było bezcelowe. Nie wiedzieli gdzie byli, ani kim byli, więc nie mieli też nic do stracenia. Nawet jeżeli ktoś by ich rozpoznał, to mogli udawać. A koczowanie tutaj i zastanawianie się nad nie wiadomo czym nie miało sensu. Musiał przyznać dziewczynie rację. Jednak tylko w myślach. Niech sobie nie wyobraża zbyt wiele. To w końcu on tu był starszy. Chyba...
Ruszyli, a Sam przechylał się na wszystkie strony w próbie zobaczenia swojego odbicia w lusterku. Lou pewnie już zdążyła poznać każdy szczegół swojej twarzy, a on nawet nie wiedział, jakiego koloru ma włosy.
- Wyglądasz, jakbyś dopiero co wyszedł z pierdla - powiedziała mu dziewczyna, odwracając lusterko tak, żeby mężczyzna mógł się zobaczyć.
Lou użyła bardzo ostrego stwierdzenia, ale nie odbiegało ono od prawdy prawie wcale. Dwudniowy zarost miał ten sam odcień blondu, co pięciocentymetrowe, rozczochrane włosy. Worki pod zielonymi, zamglonymi oczyma świadczyły o tym, że Sam nie spał od kilku dni, choć wcale nie czuł się zmęczony... Miał może dwadzieścia dwa, trzy lata, a blizny na twarzy nadawały mu wygląd średniowiecznego wojownika. Tak, to określenie spodobało mu się dużo bardziej. I sam musiał przyznać, że nie jest jakiś strasznie brzydki.
- Dobra, Narcyz. Koniec widzenia.
Lou przerwała tą krótką chwilę zgrabnym ruchem ręki, odwracając lusterko. Teraz Sam mógł przyjrzeć się jej. Była od niego młodsza. Dałby jej maksymalnie osiemnaście lat. Twarz usiana była maleńkimi bliznami po trądziku. Jenak urok dużych, błękitnych oczu zupełnie odwracał od nich uwagę. Może nie była to miss świata, no ale przecież mogło być gorzej.
- Spadaj - warknęła, zerkając przelotnie na Sam'a, odbijającego się w lusterku.
Nie wiedziała dlaczego, ale słyszała dokładnie każdą myśl mężczyzny. To właśnie one wybudziły ją z transu, kiedy oboje leżeli jeszcze nieprzytomni. Czasem nawet zagłuszały jej własne rozmyślania. Wspomniała już o tym,  ale Sam to zignorował, więc postanowiła zatrzymać to dla siebie. Dlatego pożałowała tego, że w ogóle się odzywała, choć mężczyzna mógł to odebrać jako informację, że nie podoba jej się, jak tak się w nią wpatruje. Na jej szczęście właśnie w ten sposób to zinterpretował i zawstydzony odwrócił wzrok.
Lou jedną ręką wyciągnęła płytę ze schowka i "na czuja" włożyła ją do radia. Uruchomiła się od razu, przerywając ciszę i wypełniając samochód dźwiękami skrzypiec. Dziewczyna szybko zerknęła na okładkę albumu. Teraz jechała już drogą i od czasu do czasu ktoś ich nawet mijał, więc musiała uważać. Nie zdążyła nawet przyjrzeć się okładce ale po kilku sekundach uznała, że i tak jest jej wszystko jedno.
Sam zasnął. Nie ucieszył ją widok śpiącego na tylnych siedzeniach  wielkoluda, no ale teraz przynajmniej mogła w spokoju pomyśleć. Zbliżali się do jakichś przedmieść, a tam już na pewno nie będzie tak łatwo się poruszać. Na pewno nie w takim stanie. Musiała szybko coś wymyślić.

środa, 5 marca 2014

Samochód, pustynia i woda utleniona





Najpierw pojawił się dźwięk. Wcześniej nie było zupełnie nic. Pustkę przerwał hałas. Skrzek. Nie głośny, ale był. Towarzyszył mu trzepot, który stawał się coraz głośniejszy. Rytmiczne uderzanie czegoś o powietrze zaczęło się zbliżać, żeby nagle przyspieszyć i zupełnie ucichnąć. Znów zaskrzeczało. Tym razem głośno, bardzo głośno. Po chwili to wszystko powtórzyło się jeszcze dwa razu. Skrzek, skrzek i ciche hop, hop, hop, czyiś odnóży odbijających się od podnóża. Jedne hop, hop, hop było bliższe, inne dalsze, ale brzmiało jak echo. Hop, hop, hop, potem znów hop, hop, hop, i jeszcze jedno hop, hop, hop, po czym znowu cisza.
Potem był ból. Zaczął się od jednego punktu na plecach. Zupełnie tak, jakby coś się tam wbiło, ale nie udało mu się przebić przez warstwę skóry. Ten ból szybko ustąpił, ale sprawił, że pobudziła się reszta ciała. Najpierw zabolał krzyż. Od tego ból rozszedł się na cały kręgosłup, następnie głowę, która aż pulsowała. Po kilku sekundach trudno było znaleźć miejsce, które nie bolało. Najgorsza była właśnie głowa i lewa noga. Złamana?
Zapach. Był drażliwy. Zgnilizna zmieszana z krwią, potem i gorącem. Może to dziwne, ale upał też ma swój specyficzny zapach. Do tego dochodziła woń jakiego zwierzęcia. Nie była to przyjemna mieszanka. Dużo lepiej oddychało się przez usta. Drapało w gardle, ale było to dużo lepsze od smrodu.
Ruch i świadomość pojawiły się jednocześnie. Najpierw powolne drgania palców. Potem już dłoń mogła zacisnąć się w pięść, a ciało odwrócić się na plecy. Towarzyszył temu hałas – skrzek, trzepotanie i rytmiczne hop, hop, hop. Oczy otworzyły się. Najpierw była tylko ciemność, tak jak wcześniej. W końcu świat zaczął się pojawiać, a kolory układać w kształty. Niebo. Chmury. Słońce. Głowa odwróciła się w bok. Piasek. Kamień. Trzy wielkie sępy, które właśnie szykowały się do startu, żeby jeszcze przez chwilę pokołować nad ofiarą, zanim w końcu padnie.
W głowie jednak nie było niczego. Pustka. Taka sama ciemność, jaką przed chwilą próbowały przebić oczy. Żadnych wspomnień. Żadnych przyczyn. Celów. Marzeń. Myśli. Ale był głos. Wydobył się z suchego gardła nagle, choć na początku przypominał skrzek sępów. Po kilku próbach udało się jednak wycharczeć dwa słowa:
- Kurwa mać...
I w końcu są i myśli! Natarły razem. Wszystkie. Wymieszane ze sobą tak, że przez pierwsze minuty ciało tylko leżało i próbowało je sobie poukładać.
Gdzie jestem?
Kim jestem?
Dlaczego tutaj?
Co się stało wcześniej?
Co się stanie?
Czemu mnie tak strasznie boli głowa?
Co to? Kość?!
Ręce podparły całe ciało, a oczy dokładniej przyjrzały się nodze, która od początku wręcz wołała o pomoc. Tak, kość wystawała z otwartej rany. Otaczało ją mięso i krew. Nagle coś zabłyszczało. Słońce odbiło się od wielkiego, srebrnego samochodu i raziło oczy. Tylna klapa i drzwi ze strony kierowcy były otwarte. W bagażniku znajdowała się walizka i apteczka, taka, jak w każdym samochodzie, tylko nieco większa.
No dalej Sam! Dasz radę! To tylko trzy metry!
- Nazywam się Sam?
Nie, ale tak ładnie brzmi.
- Kim jestem?
Idźże do tego samochodu, bo się wykrwawisz, palancie!
Sam teraz wiedział przynajmniej, że ma schizofrenię. Ale... czy jeśli ktoś wie, że jest chory psychicznie, to znaczy, że zdrowieje? Niby logiczne, ale w tym przypadku nie miało to żadnej logiki. Z resztą, jak na razie nic, co się wydarzyło, nie miało najmniejszego sensu.
Mężczyzna, sycząc z bólu, doczołgał się do samochodu tak, żeby zbytnio nie pobrudzić rany. Usiadł, opierając się o karoserię i sięgnął za siebie. Zabrał czerwoną skrzynkę i bardzo powoli ją otworzył. Było w niej wszystko. Od zwykłych plastrów, przez wodę utlenioną, bandaże, gazy, a nawet środek znieczulający i coś, czego Sam wolał nie ruszać. Niewiele myśląc naładował igłę przezroczystym płynem i wkuł ją w ciało, mniej więcej pod kolanem. Pomijając to, że ból zrobił się nie do zniesienia, to po kilku minutach mrowienia nie czuł rany. Na próbę dotknął ją kilka razy. Nie chciał już tego przeciągać, więc pewnym ruchem nastawił nogę. Mimo wbitego znieczulenia - bolało. Spojrzał potem na apteczkę i zaczął długo wpatrywać się w igłę. Powinien to zszyć, czy może lepiej nie...?

Zszyj. I tak długo nie pożyjesz, a przynajmniej będę miała ubaw z twoich jęków.
- To ja w końcu jestem facetem czy kobietą?!
Sprawdź!
Sprawdził! Wyszło na to, że jednak facet. Ale nie miał czasu ani siły na myślenie o tym. Wylał cała butelkę wody utlenionej na ranę i szybkimi manewrami igły zszył ją, po czym to wszystko musiał czymś usztywnić. Niewiele myśląc, rozłamał plastikowe wieczko skrzynki i właśnie tym to zrobił. Obandażował elegancko, wykorzystując wszystkie bandaże i gazy, jakie były w apteczce. Wstał, podpierając się o samochód, z jedną nogą podkurczoną i rozejrzał się dookoła.
Ładnie tu, no nie?
- Nie.
Sammie, ale ty się na mnie nie obrażaj..
- Powiesz mi, kim jestem?
W swoim czasie, skarbie.
- A czemu siedzisz w mi głowie?
A kto powiedział, że siedzę ci w głowie?
Tylne drzwi samochodu otworzyły się i ze środka wyszła niewysoka kobieta. Ubrana była normalnie, w potargane dżinsy i sprany podkoszulek. Cała była brudna od kurzu, krwi i czegoś czarnego. Brązowe włosy, które najprawdopodobniej były spięte w kucyka, teraz sterczały na wszystkie strony. Niebieskimi oczyma dokładnie przyglądała się dobrze zbudowanemu, wysokiemu blondynowi, a kiedy w końcu natrafiła na jego zielone, zamglone oczy, uśmiechnęła się szeroko.
- Może ty mi powiesz, kim jestem? - spytała, robiąc minę zagubionego szczeniaka.
Sam zgłupiał. No bo inaczej nie da się nazwać tego uczucia. Wpatrywał się tępym wzrokiem w dziewczynę nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. W końcu jednak udało mu się wydusić z siebie kilka słów, po czym już zupełnie się uspokoił.
- Czyli ty tu przez cały czas byłaś?!
- Tak, ale nie wiedzieć czemu, słyszałam dokładnie każdą twoją myśl i każde twoje słowo – odpowiedziała, siadając na gorącym piachu
- To znaczy, że... Jesteśmy tu sami, nie wiedząc kim jesteśmy – stwierdził. Doczołgał się do samochodu i usiadł na tylnych siedzeniach tak, że nogi wystawały przed drzwi, które chwilę temu otworzyła dziewczyna. - Ale jedno wiem na pewno. Nienawidzę cię.
- Ja ciebie chyba też, więc nie masz się czym przejmować.
- Zawsze mogę sobie pojechać, a ciebie tu zostawić.
- Ja mam klucze – rzuciła obojętnym tonem głosu, machając przez chwilę dzwoniącym kawałkiem metalu przez nosem mężczyzny.
- Dobra, Lou, chyba jesteśmy na siebie skazani – westchnął Sam, próbując w miarę bezboleśnie włożyć nogi do samochodu. Znieczulenie zaczęło puszczać.
- Nazywam się Lou? - spytała dziewczyna, odwracając się przodem do Sam'a, z iskierką nadziei, która zaświeciła w jej oczach.
- Nie, ale tak ładnie brzmi – odpowiedział jej z szyderczym uśmiechem i zatrzasnął za sobą drzwi.
- Umrzyj... - warknęła jeszcze Lou, po czym sama weszła do samochodu, ona jednak na miejsce kierowcy, wsadziła kluczyki do stacyjki, odpaliła i ruszyła po śladach opon, które jeszcze nie zniknęły, przysypane przez piasek.