środa, 5 marca 2014

Samochód, pustynia i woda utleniona





Najpierw pojawił się dźwięk. Wcześniej nie było zupełnie nic. Pustkę przerwał hałas. Skrzek. Nie głośny, ale był. Towarzyszył mu trzepot, który stawał się coraz głośniejszy. Rytmiczne uderzanie czegoś o powietrze zaczęło się zbliżać, żeby nagle przyspieszyć i zupełnie ucichnąć. Znów zaskrzeczało. Tym razem głośno, bardzo głośno. Po chwili to wszystko powtórzyło się jeszcze dwa razu. Skrzek, skrzek i ciche hop, hop, hop, czyiś odnóży odbijających się od podnóża. Jedne hop, hop, hop było bliższe, inne dalsze, ale brzmiało jak echo. Hop, hop, hop, potem znów hop, hop, hop, i jeszcze jedno hop, hop, hop, po czym znowu cisza.
Potem był ból. Zaczął się od jednego punktu na plecach. Zupełnie tak, jakby coś się tam wbiło, ale nie udało mu się przebić przez warstwę skóry. Ten ból szybko ustąpił, ale sprawił, że pobudziła się reszta ciała. Najpierw zabolał krzyż. Od tego ból rozszedł się na cały kręgosłup, następnie głowę, która aż pulsowała. Po kilku sekundach trudno było znaleźć miejsce, które nie bolało. Najgorsza była właśnie głowa i lewa noga. Złamana?
Zapach. Był drażliwy. Zgnilizna zmieszana z krwią, potem i gorącem. Może to dziwne, ale upał też ma swój specyficzny zapach. Do tego dochodziła woń jakiego zwierzęcia. Nie była to przyjemna mieszanka. Dużo lepiej oddychało się przez usta. Drapało w gardle, ale było to dużo lepsze od smrodu.
Ruch i świadomość pojawiły się jednocześnie. Najpierw powolne drgania palców. Potem już dłoń mogła zacisnąć się w pięść, a ciało odwrócić się na plecy. Towarzyszył temu hałas – skrzek, trzepotanie i rytmiczne hop, hop, hop. Oczy otworzyły się. Najpierw była tylko ciemność, tak jak wcześniej. W końcu świat zaczął się pojawiać, a kolory układać w kształty. Niebo. Chmury. Słońce. Głowa odwróciła się w bok. Piasek. Kamień. Trzy wielkie sępy, które właśnie szykowały się do startu, żeby jeszcze przez chwilę pokołować nad ofiarą, zanim w końcu padnie.
W głowie jednak nie było niczego. Pustka. Taka sama ciemność, jaką przed chwilą próbowały przebić oczy. Żadnych wspomnień. Żadnych przyczyn. Celów. Marzeń. Myśli. Ale był głos. Wydobył się z suchego gardła nagle, choć na początku przypominał skrzek sępów. Po kilku próbach udało się jednak wycharczeć dwa słowa:
- Kurwa mać...
I w końcu są i myśli! Natarły razem. Wszystkie. Wymieszane ze sobą tak, że przez pierwsze minuty ciało tylko leżało i próbowało je sobie poukładać.
Gdzie jestem?
Kim jestem?
Dlaczego tutaj?
Co się stało wcześniej?
Co się stanie?
Czemu mnie tak strasznie boli głowa?
Co to? Kość?!
Ręce podparły całe ciało, a oczy dokładniej przyjrzały się nodze, która od początku wręcz wołała o pomoc. Tak, kość wystawała z otwartej rany. Otaczało ją mięso i krew. Nagle coś zabłyszczało. Słońce odbiło się od wielkiego, srebrnego samochodu i raziło oczy. Tylna klapa i drzwi ze strony kierowcy były otwarte. W bagażniku znajdowała się walizka i apteczka, taka, jak w każdym samochodzie, tylko nieco większa.
No dalej Sam! Dasz radę! To tylko trzy metry!
- Nazywam się Sam?
Nie, ale tak ładnie brzmi.
- Kim jestem?
Idźże do tego samochodu, bo się wykrwawisz, palancie!
Sam teraz wiedział przynajmniej, że ma schizofrenię. Ale... czy jeśli ktoś wie, że jest chory psychicznie, to znaczy, że zdrowieje? Niby logiczne, ale w tym przypadku nie miało to żadnej logiki. Z resztą, jak na razie nic, co się wydarzyło, nie miało najmniejszego sensu.
Mężczyzna, sycząc z bólu, doczołgał się do samochodu tak, żeby zbytnio nie pobrudzić rany. Usiadł, opierając się o karoserię i sięgnął za siebie. Zabrał czerwoną skrzynkę i bardzo powoli ją otworzył. Było w niej wszystko. Od zwykłych plastrów, przez wodę utlenioną, bandaże, gazy, a nawet środek znieczulający i coś, czego Sam wolał nie ruszać. Niewiele myśląc naładował igłę przezroczystym płynem i wkuł ją w ciało, mniej więcej pod kolanem. Pomijając to, że ból zrobił się nie do zniesienia, to po kilku minutach mrowienia nie czuł rany. Na próbę dotknął ją kilka razy. Nie chciał już tego przeciągać, więc pewnym ruchem nastawił nogę. Mimo wbitego znieczulenia - bolało. Spojrzał potem na apteczkę i zaczął długo wpatrywać się w igłę. Powinien to zszyć, czy może lepiej nie...?

Zszyj. I tak długo nie pożyjesz, a przynajmniej będę miała ubaw z twoich jęków.
- To ja w końcu jestem facetem czy kobietą?!
Sprawdź!
Sprawdził! Wyszło na to, że jednak facet. Ale nie miał czasu ani siły na myślenie o tym. Wylał cała butelkę wody utlenionej na ranę i szybkimi manewrami igły zszył ją, po czym to wszystko musiał czymś usztywnić. Niewiele myśląc, rozłamał plastikowe wieczko skrzynki i właśnie tym to zrobił. Obandażował elegancko, wykorzystując wszystkie bandaże i gazy, jakie były w apteczce. Wstał, podpierając się o samochód, z jedną nogą podkurczoną i rozejrzał się dookoła.
Ładnie tu, no nie?
- Nie.
Sammie, ale ty się na mnie nie obrażaj..
- Powiesz mi, kim jestem?
W swoim czasie, skarbie.
- A czemu siedzisz w mi głowie?
A kto powiedział, że siedzę ci w głowie?
Tylne drzwi samochodu otworzyły się i ze środka wyszła niewysoka kobieta. Ubrana była normalnie, w potargane dżinsy i sprany podkoszulek. Cała była brudna od kurzu, krwi i czegoś czarnego. Brązowe włosy, które najprawdopodobniej były spięte w kucyka, teraz sterczały na wszystkie strony. Niebieskimi oczyma dokładnie przyglądała się dobrze zbudowanemu, wysokiemu blondynowi, a kiedy w końcu natrafiła na jego zielone, zamglone oczy, uśmiechnęła się szeroko.
- Może ty mi powiesz, kim jestem? - spytała, robiąc minę zagubionego szczeniaka.
Sam zgłupiał. No bo inaczej nie da się nazwać tego uczucia. Wpatrywał się tępym wzrokiem w dziewczynę nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. W końcu jednak udało mu się wydusić z siebie kilka słów, po czym już zupełnie się uspokoił.
- Czyli ty tu przez cały czas byłaś?!
- Tak, ale nie wiedzieć czemu, słyszałam dokładnie każdą twoją myśl i każde twoje słowo – odpowiedziała, siadając na gorącym piachu
- To znaczy, że... Jesteśmy tu sami, nie wiedząc kim jesteśmy – stwierdził. Doczołgał się do samochodu i usiadł na tylnych siedzeniach tak, że nogi wystawały przed drzwi, które chwilę temu otworzyła dziewczyna. - Ale jedno wiem na pewno. Nienawidzę cię.
- Ja ciebie chyba też, więc nie masz się czym przejmować.
- Zawsze mogę sobie pojechać, a ciebie tu zostawić.
- Ja mam klucze – rzuciła obojętnym tonem głosu, machając przez chwilę dzwoniącym kawałkiem metalu przez nosem mężczyzny.
- Dobra, Lou, chyba jesteśmy na siebie skazani – westchnął Sam, próbując w miarę bezboleśnie włożyć nogi do samochodu. Znieczulenie zaczęło puszczać.
- Nazywam się Lou? - spytała dziewczyna, odwracając się przodem do Sam'a, z iskierką nadziei, która zaświeciła w jej oczach.
- Nie, ale tak ładnie brzmi – odpowiedział jej z szyderczym uśmiechem i zatrzasnął za sobą drzwi.
- Umrzyj... - warknęła jeszcze Lou, po czym sama weszła do samochodu, ona jednak na miejsce kierowcy, wsadziła kluczyki do stacyjki, odpaliła i ruszyła po śladach opon, które jeszcze nie zniknęły, przysypane przez piasek.

3 komentarze:

  1. Rozdzialik jest jak dla mnie bardzo dobry, okrywa się nutą tajemnic. W każdym bądź razie, bardzo mi się podoba i czekam na kolejne z wielką niecierpliwością. Dużo weny, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co ogólnie o tym myślę już wiesz, więc dodam tylko, że znieczulenie było manewrem tak prostym, że bym na to nie wpadała. xD Świetnie, czekam na dalej. :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaciekawił mnie bardzo pierwszy rozdział. Interesująco i bardzo oryginalnie napisane, sam pomysł jest już niespotykany. Mam nadzieję, że kolejne rozdziały również są w tym klimacie. Zastanawiam się, jaka jest przyczyna ich zaników pamięci i czytania w myślach. Hmmm... tego pewnie dowiem się w kolejnych rozdziałach. Dodam jeszcze, że wygląd jest bardzo ładny i zachęca do odwiedzenia blogu.
    Pozdrawiam i zapraszam -----> http://thestrenghtofmemories.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Spam wrzucamy tylko i wyłącznie w podstronie "Kosz na śmieci"