środa, 26 marca 2014

Łysy, nudne miasto i odrobinę ciekawsza piwnica





Sam spał długo. Nie śnił. Miał nadzieję, że coś mu się przyśni. Coś, co mogłoby być wspomnieniem. Ale niestety, nie przypomniał sobie niczego, poza wyglądem koloru czarnego. Obudziło go dopiero trzaśnięcie drzwi. Lou została zmuszona do zjechania na bok przez mężczyznę, który stał na środku drogi i podawał jej komunikaty dłońmi. To właśnie on teraz władował się do samochodu, budząc śpiącego.
- Sterczę tu od wczoraj - warknął tamten, zapinając pasy bezpieczeństwa.  - Mogliście chociaż zadzwonić.
- Nie mogliśmy. Mieliśmy... Duże problemy, a on potrzebuje wizyty w szpitalu - odpowiedziała mu Lou, wykręcając się z opowiadania o ich dziwnej przypadłości.
- Co mu? Dostał do głowy? - zapytał mężczyzna, zerkając na półprzytomnego Sam'a i machając mu dłonią przed nosem. Ten zareagował tylko machnięciem ręki, choć i tak z lekkim opóźnieniem.
- Połamał się i nie może chodzić. Możesz mu pomóc?
- Nie mam innego wyjścia. A tak w ogóle, to kim jesteś? - Tym razem wiercił dziurę w głowie spojrzeniem Lou. Ta nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć, ale na szczęście Sam zareagował w porę.
- To na razie nie ważne. Lepiej powiedz co się działo, kiedy mnie nie było.
- Człowieku, dwa dni się nie odzywałeś i już znaleźli się czterej na twoje stanowisko! A ty na co czekasz? Jedź! - krzyknął na Lou.
- Ale ja nie wiem, gdzie...
Mężczyzna westchnął i wysiadł z samochodu. Obszedł go i stanął przy drzwiach po lewej stronie, po czym zapukał w szybkę i otworzył je. Lou szybko przeniosła się na prawdą stronę samochodu, zgrabnie przeskakując drążek zmiany biegów. Gdy mężczyzna usiadł, oboje zapieli pasy i bez słowa odjechali dalej.
Krajobraz zmieniał się stopniowo. Od pojedynczych domów ukrytych między drzewami, aż do wielkiego, pełnego ludzi miasta. Domy jednorodzinne stawały się rzadkością, a zastępowały je wielkie biurowce, wieżowce i szare bloki, na których jedynymi kolorami były rozwieszone na balkonach schnące ubrania, czekające, aż właściciel ściągnie je i wyprasuje. W oknach wieżowców widać było krzątających się wokół biurek urzędników i pracoholików, pieczołowicie stukając w klawiatury swoich komputerów. Przechodnie byli równie nudni, co reszta miasta. Szli przed siebie, obijali się o innych albo też o słupy czy mury, niektórzy pędzili, żeby zdążyć na czas. A gdzie? To wiedzieli tylko oni.
Jadący srebrnym samochodem nie odzywali się prawie wcale. Tylko Lou udało się wyciągnąć od mężczyzny jego imię. Nazywał się Thomas Green. Wysoki łysol wydawał się być ochroniarzem Sam'a. Ale kim w takim razie był Sam? Z tego, co udało jej się wywnioskować, był kimś dość ważnym. Może on sobie coś przypomni? Musiała sobie zapamiętać, żeby go o to zapytać.
Zatrzymali się pod jednym ze starszych bloków. Zaparkowali na jedynym wolnym miejscu. Thomas'owi zajęło to chwilę, bo wciśnięcie tak dużego samochodu w tak niewielką szparę graniczyło z cudem. W końcu stanął tak, że Lou znowu musiała przeskakiwać na miejsce kierowcy i wychodzić tamtą stroną, bo nie mogła otworzyć drzwi ze strony pasażera. Łysy pomógł wysiąść Sam'owi, a Lou wyciągnęła z bagażnika walizkę, która wcześniej im wypadła i ukazała swoje wnętrze. Dziewczyna uznała, że dowiedzą się czegoś na temat tych pieniędzy, jeśli je pokażą. Thomas jednak nie zareagował.
Weszli do bloku i skierowali się w stronę piwnicy. Nie mogli jednak wejść tam od razu. Łysol musiał rozmówić się z człowiekiem, który otworzył im po kilkakrotnym zapukaniu w drzwi. Dopiero potem przybiegły dwie młode kobiety i zabrały Sam'a. Mężczyzna nie protestował. Wyszczerzył się w stronę Lou i przeszedł do pierwszego pomieszczenie po lewej. Teraz Lou mogła zobaczyć to, co wcześniej skrywały przed nią drzwi. Korytarz. Szary, słabo oświetlony korytarz z całą masą drzwi prowadzących do innych pomieszczeń. Od czasu do czasu ktoś przemykał między kolejnymi pokojami, nie zaszczycając nowo przybyłych nawet krótkim spojrzeniem. Łysy skinął na Lou i poprowadził ją korytarzem do kolejnych drzwi, za którymi krył się spory pokój. Gdy Thomas zapalił światło okazało się, że nie ma w nim nikogo. Był pusty, nie licząc kilkunastu identycznych łóżek, obok których stały takie same szafki. Szafki nie miały jednak ani drzwiczek, ani szuflad. Tylko dwie półki. Mężczyzna usiadł na jednym z łóżek, spojrzał na Lou i klepnął się w czoło. Od razu się podniósł.
- Wybacz, zapomniałem o tobie – powiedział z udawaną skruchą. - Czy to jest ta walizka? - zapytał, wskazując palcem na bagaż, który dziewczyna taszczyła ze sobą przez cały ten czas.
- Tak, to jest walizka – odpowiedziała mu, unosząc jedną brew do góry. - A czy to jest „ta” walizka, to nie wiem. Nie zostałam wtajemniczona przez brak czasu i powietrza w płucach.
Ściemniała aż miło. Ale to był jedyny sposób. Musiała wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Jak na razie wcale jej się to nie podobało. Może wciągnęła się w jakąś wojnę gangów? Wszystko by pasowało...
- Nie będę cię wtajemniczał, bo baby mają zbyt płytki rozum żeby to zrozumieć – odpowiedział Thomas i wyszedł z pomieszczenia. Mijając Lou zabrał od niej walizkę i skierował i wszedł do następnego pokoju. Wyglądał dokładnie tak samo. Też był pusty i pełny łóżek.
- Sam jesteś płytki, Łysy – warknęła, nie odstępując Thomas'a nawet na krok. - Wytłumacz z grubsza o co chodzi, skoro mam w tym pomagać temu kalece.
- Ty masz niby pomagać White'owi, wypierdku? - prychnął. Lou skryła uśmieszek pod maską obojętności. Właśnie Thomas zdradził jej dość istotną informację. Szkoda tylko, że nie na jej temat. - A kto tak powiedział?
- On. Skoro już uratowałam mu życie, to należy mi się choć garstka informacji, czyż nie?
- I tak zmienią się wytyczne – westchną zrezygnowany. Szybko się poddał. - Jak wróci do siebie to zostaną wam przekazane. Jak na razie ja przejmuję walizkę.
Już chciał wyjść, ale Lou go zatrzymała.
- Łysy! A co ze mną?
- Możesz się wypchać – odpowiedział i zaśmiał się szyderczo, grzebiąc w kieszeni. Wyciągnął jakiś przedmiot i rzucił nim w stronę dziewczyny. - Z tym nikt ci tu gardła nie poderżnie. Trzymaj się, dzieciaku.
Po tych słowach wyszedł, zostawiając Lou kompletnie samą. Trzymając w dłoni prezent od Łysego usiadła na jednym z łóżek i rozwarła pięść. Trzymała zwykłą, czarną zapinkę z białą literą „Z”. Szybko przypięła ją do koszulki, bo, chcąc nie chcąc, Thomas nieco ją nastraszył. Nie zamierzała jednak spędzić tutaj całego dnia. Położy się tylko na chwilkę, a potem pójdzie wyciągać informacje od Sam'a.
Położyła się. Nie miała zupełnie nic do ukrycia. Jedyne, co mogli jej odebrać, to ubranie. Ale akurat kiedy ktoś chciałby ją rozebrać, to na pewno obudziłby ją. Chociaż była bardzo zmęczona...
Zasnęła od razu. Nie śniło jej się zupełnie nic. Wydawało jej się, że ledwo zamknęła oczy, a znów je otworzyła, choć w międzyczasie minęło już sporo czasu. Ale nie obudziła się sama. Ktoś sprawił, że pobudka nadeszła tak nagle. Delikatny dotyk w okolicach łydki. Dotyk stawał się coraz wyraźniejszy i posuwał się wyżej, przez kolano aż do uda. Czyżby ktoś jednak odważył się ją rozebrać?

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Poprzedniu usunęłam, bo jak sie zorientowałam był SPAM-em więc umieszcze go w "Koszu"

    Odnośnie ksiąki:
    Akcja fajnie sie rozwija. Już czekam na kolejny rozdział. Mam nadzieję, że pojawi się szybciej niż poprzedni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *cham mode: on* To nie jest książka. To powieść, publikowana w odcinkach na blogu. Książka to forma, w której można zamknąć wiele różnych rzeczy. :P

      Rozdział, jak rozdział, jak zawsze mam wrażenie, że gdybyś to rozwinęła bardziej, to by było fajniej. :P Ale jest git i ciekawie, zastanawiające co wymyśliłaś z tą końcówką, mi się to z jakimś wężem - uciekinierem skojarzyło. x3
      I masz jedną, znaczącą literówkę pod koniec: "snów" zamiast "znów". ^^

      Usuń

Spam wrzucamy tylko i wyłącznie w podstronie "Kosz na śmieci"