sobota, 20 września 2014

Zmiana warty, do akcji wkraczają japończycy





- Lou! - krzyczał wielce z siebie zadowolony Sam, wchodząc do damskiej sypialni.
- Czego, Quasimodo? - spytała, rzucając wielce inteligentną obelgą.
Wychodziła właśnie z łazienki. Ubrana, umyta, ale jeszcze rozczochrana, z grzebieniem wbitym w nierozczesane włosy. Udało się jej uspokoić po tym wszystkim, co wydarzyło się ostatniego dnia, choć nadal ją to jakoś gnębiło. Sam dowiedział się już praktycznie wszystkiego. Co idzie za tym, ona za niedługo zniknie. A chyba go polubiła.
Mimo to, że był brzydki.
Mimo to, że śmierdział.
Dużo razem przeszli...
Sam wciąż się uśmiechał. Nie zareagował nawet na nowe przezwisko, jakie zostało mu nadane. Wpatrywał się w wręcz komiczne starania Lou, wciąż próbującej wyrwać biedny grzebień z włosów tak, żeby go nie złamać.
- Pomogę - zaproponował. Ustawił się za dziewczyną i najdelikatniej jak tylko potrafił, wyciągnął grzebień i podał go Lou. - Nie wiem, jak to rozczeszesz, ale jak to zrobisz, to zapewne wyłysiejesz - zaśmiał się.
Lou pokazała mu język i wróciła do łazienki, powoli próbując się uczesać, nie wyrywając sobie przy tym wszystkich włosów. Sam nie mógł powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. On chyba też polubił tą jej wrodzoną wredotę.
Dobra, koniec wywodu uczuciowego.
- Lou, mamy kolejną misję - zaczął, rozsiadając się wygodnie na jednym z łóżek.
- Znowu będziemy oglądać strzelających do siebie rusków? - spytała na tyle głośno, żeby Sam dokładnie ją usłyszał.
- Nie, tym razem japońców - odpowiedział.
Lou wychyliła się zza drzwi łazienki z włosami już prawie rozczesanymi i, o dziwo, nie wyglądała na łysą. Spojrzała na chłopaka pytającym wzrokiem, unosząc brwi do góry.
- Musimy odwieźć ich na lotnisko. Zażyczyli sobie eskorty - wyjaśnił.
- Czym my, do cholery, jesteśmy? Ochroniarzami? - spytała, co zabrzmiało dość niewyraźnie, gdyż dziewczyna trzymała w ustach kilka wsuwek, którymi starała się spiąć włosy.
- Nie wiem. Ważne, że nie będzie żadnych rusków z pistoletami - odpowiedział. - Miały ich odwieźć siostry Yellow, ale nastąpiła... zmiana warty.
- A, wszystko jedno - wymamrotała, po czym znów zniknęła za drzwiami łazienki.
Przynajmniej teraz nie mieli najmniejszych szans na to, żeby Sam czegokolwiek się dowiedział. Tylko Łysy był w stanie mu o czymkolwiek powiedzieć. A tak mają cały dzień wolny od jego świecącej głowy. Potem znajdzie się jeszcze jakaś wymówka, potem kolejna i następna... Jakoś pociągną. Chyba, że ten sen faktycznie nie był prawdziwy.
- Kiedy? - zapytała, wychodząc na światło dzienne już w pełnym rynsztunku.
Ubrana w szary podkoszulek z bliżej niezidentyfikowanym, spranym nadrukiem i ciemne dżinsy odrzuciła lekkim ruchem głowy kosmyk włosów, który nie zmieścił się do plecionego na szybko francuza, sprzed oczu. Uklękła i zaczęła wiązać sznurówki trampek, czekając na odpowiedź Sam'a.
- Eh... Już - westchnął mężczyzna, przeczesując ciemne włosy dłonią.
- No to wio! - zakrzyknęła Lou i wyszła z pokoju, kierując się w stronę, gdzie wydawało jej się, że znajduje się wyjście.
- Cholera jasna, w drugą - warknął Sam, znudzony tym ciągłym gubieniem się wspólniczki.
- Wiem! Sprawdzam, czy ty wiesz - usprawiedliwiła się, zawróciła na pięcie i przyspieszyła nieco kroku, żeby zrównać się z mężczyzną.
Wsiedli w samochód i pojechali. Tym razem jednak jechali czarną BMK-ą z jakimiś dziwnymi numerami rejestracyjnymi, które wcale nie przypominały żadnych innych numerów, jakie Lou do tej pory widziała. To jednak było najmniejszym problemem. Zastanawiała się, czy Sam wie coś o niej. W końcu już przypomniał sobie prawie całe życie, więc - skoro ona obudziła się obok niego - powinien coś na jej temat wiedzieć. Ale mimo przegrzebania mu dokładnie wspomnień kilka razy, nie widziała w nich siebie. Czyżby nauczył się to ukrywać...?
- Sam, a ty... pamiętasz mnie? - spytała go w końcu, po kilku długich minutach jazdy.