piątek, 6 czerwca 2014

Sen i urlop miesięczny




Sny bywają dziwne. Może śnić się koszmar, gdzie na wpół rozłożone zombie wyżerają ci mózg, albo kolorowe, słodkie scenki z marzeń lub książek. Albo nie śni się nic. Lou jednak tej nocy miała sen. Dziwny, co prawda, ale zawsze.
Wszędzie było ciemno. Na czarnym tle nie pojawiło się nic. Był tylko głos. Dość materialny jak na coś, co nie ma szczególnej postaci. Materialny i... wszechobecny. To tak, jakby zanurzyć się w basenie galaretki.  Substancja jest wszędzie. Choć to akurat jest złe porównanie, bo galaretka ma postać. A głos...? Głos...?
Głos, to głos i nic na to nie poradzimy.
Ten głos był też cichy i delikatny. Jak głos matki szepczącej coś do małego dziecka. Przyjemny dla ucha i duszy, choć równocześnie napawający pewną niepewnością, a może nawet strachem. Bo w końcu nie było wiadomo, skąd ten głos pochodzi, ani kto jest jego właścicielem.
Na początku głos po prostu był. Nie można było rozpoznać żadnych sensownych zdań, słów... nawet sylaby czy litery jakoś się rozmywały, tworząc po prostu głos. Dopiero po chwili "głos" zmienił się w logiczne zdania, przekazujące pewne informacje.
- Jesteś. Ty po prostu jesteś. A potem cię nie będzie. Znikniesz, kiedy on sobie przypomni. Jak każdy z nas. Jak każdy z duchów...
Potem słowa zaczęły powoli zmieniać się w "głos", a potem zanikać. Tak jakby ta nasza metaforyczna galaretka zaczęła się rozpuszczać i przeciskać przez odpływ do ścieków. No i - to był koniec. Koniec snu. Koniec czerni. Koniec głosu. Koniec galaretki.
Tego ostatniego chyba najbardziej szkoda...
Tak, jak można było przewidzieć, Lou obudziła się późnym rankiem z niewyobrażalnym bólem głowy, który jednak ustąpił stosunkowo szybko. Treść snu jednak ciągle chodziła jej po głowie. O ile galaretowaty głos można nazwać treścią. Próbowała go zrozumieć. Czy sen był o niej? Czy słowa te kierowane były w jej stronę? A co, jeśli tak? Kim naprawdę jest?
Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi. Nie umiała odpowiedzieć sobie na żadne. W końcu na razie Sam nie widział jej w żadnym wspomnieniu. Żadnym! A pamiętał już dość sporo scenek z życia. Wciąż jeszcze pozostaje tajemnicą to, co wydarzyło się zaraz przed wypadkiem.
Przeszła do części łazienkowej i dokładnie umyła się pod lodowatym prysznicem. Była zbyt zamyślona, żeby zwracać uwagę na takie drobne szczegóły, jak ten, że woda wylatująca z słuchawki była już praktycznie w stanie stałym.
Do kogo mógł należeć głos w śnie? Przyjmijmy, że było to o niej. Tak będzie nam najprościej. Ona jest. To znaczy, że wcześniej jej nie było? To "po prostu jesteś" było dość wymowne. Czyli w takim razie ona wcześniej nie istniała. I miała zniknąć, kiedy on sobie przypomni. On to znaczy...?
Wyszła z kabiny i wytarła się w szorstki, wilgotny ręcznik, który albo był już dzisiaj przez kogoś używany, albo po prostu nie wysechł od jej ostatniej kąpieli, co raczej było mało prawdopodobne. Założyła bieliznę, ubranie, palcami rozczesała rozczochrane włosy i splotła je w długi warkocz. Umyła zęby i wyszczerzyła się do swojego odbicia w lustrze.
- Ale ty jesteś brzydka - zadrwiła, po czym odrzuciła ręcznik na tą samą kupkę, z której go wzięła.
On, czyli Sam. To by pasowało. Nic nie pamięta, ale powoli sobie przypomina. Czyli idąc tym tropem dalej, ona jest tylko chwilową iluzją, która zniknie, kiedy Sam sobie wszystko przypomni...
Stanęła nieruchomo, lewą ręką odrzucając warkocza za plecy, a prawą kładąc na klamkę. Oczy szeroko otworzyła, a jej źrenice nagle zmalały. To nie mogła być prawda. Przecież ona żyła. Istniała. I na pewno istniała już wcześniej. To musiał być po prostu głupi sen. Wynik ciężkiego dnia i stresu. Przecież każdemu tak się dzieje!
Pokręciła głową i ruszyła dalej. Mocno trzymała się myśli, że to był tylko sen. W dodatku głupi.
Ale i tak w środku zostało to dziwne uczucie, przez które nagle zapragnęła, żeby Sam niczego sobie nie przypomniał.
W końcu wyszła z pokoju i skierowała się korytarzem w stronę wyjścia. Nie to, że chciała opuszczać budynek. Po prostu musiała gdzieś iść, bo nie wysiedziałaby w miejscu, a tą drogę już zna. Gdyby miała iść w drugą stronę, na pewno by się zgubiła.
Ale musiała trafić na Sama.
White był ostatnią osobą, z którą chciała się dzisiaj zobaczyć. No, może oprócz Thomasa. Kaleka szedł w jej stronę. Mogła niby odwrócić się i udawać, że go nie widzi. Ale najwyraźniej to on pierwszy ją zauważył i po jego minie mogła wywnioskować, że ucieczka to najgłupszy pomysł ze wszystkich.
- Mamy miesiąc wolnego - odparł, gdy tylko znalazł się w takiej odległości od Lou, by ta mogła go usłyszeć.
- Nie jest źle - odparła i starała się uśmiechnąć najszczerzej, jak tylko była w stanie. - Po pierwszym słowie i twojej minie myślałam, że powiesz coś w stylu "mamy przejebane"...
- Bardzo śmieszne - burknął. Najwyraźniej jego humor nie był odpowiedni do żartów. Ale nie dał Lou odpowiedzieć, bo od razu kontynuował wcześniej rozpoczętą wypowiedź. - Przez miesiąc możesz pierdzieć w stołek.
- O, jak miło. A cóż tak?
- Noga mnie boli jak cholera, a poza tym muszę poczytać jakieś akta...
- Akta? A po cholerę ci akta?
Dobrze wiedziała, po co mu są akta. Wzdrygnęła się, a serce zaczęło jej bić szybciej, gdy tylko o tym wspomniał. Dłonie jej się trzęsły, więc musiała schować je za plecy, żeby Sam tego nie zauważył. Był jednak zbyt zajęty wymyślaniem w miarę wiarygodnej wymijającej odpowiedzi.
- Dobra, nie ważne - wyręczyła go. Szkoda by było, jakby mu się już całkiem przegrzało pod czaszką...
Ale wychodziło na to, że zapowiadał się ciężki miesiąc.

1 komentarz:

  1. Genialny rozdział. Uwielbiam twój styl pisania. Prosty i rozbrajający. Czekam na dalszą część.

    OdpowiedzUsuń

Spam wrzucamy tylko i wyłącznie w podstronie "Kosz na śmieci"