Sam spał długo. Nie
śnił. Miał nadzieję, że coś mu się przyśni. Coś, co mogłoby
być wspomnieniem. Ale niestety, nie przypomniał sobie niczego, poza
wyglądem koloru czarnego. Obudziło go dopiero trzaśnięcie drzwi.
Lou została zmuszona do zjechania na bok przez mężczyznę, który
stał na środku drogi i podawał jej komunikaty dłońmi. To właśnie
on teraz władował się do samochodu, budząc śpiącego.
- Sterczę tu od wczoraj
- warknął tamten, zapinając pasy bezpieczeństwa. -
Mogliście chociaż zadzwonić.
- Nie mogliśmy.
Mieliśmy... Duże problemy, a on potrzebuje wizyty w szpitalu -
odpowiedziała mu Lou, wykręcając się z opowiadania o ich dziwnej
przypadłości.
- Co mu? Dostał do
głowy? - zapytał mężczyzna, zerkając na półprzytomnego Sam'a i
machając mu dłonią przed nosem. Ten zareagował tylko machnięciem
ręki, choć i tak z lekkim opóźnieniem.
- Połamał się i nie
może chodzić. Możesz mu pomóc?
- Nie mam innego
wyjścia. A tak w ogóle, to kim jesteś? - Tym razem wiercił dziurę
w głowie spojrzeniem Lou. Ta nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć,
ale na szczęście Sam zareagował w porę.
- To na razie nie ważne.
Lepiej powiedz co się działo, kiedy mnie nie było.
- Człowieku, dwa dni
się nie odzywałeś i już znaleźli się czterej na twoje
stanowisko! A ty na co czekasz? Jedź! - krzyknął na Lou.
- Ale ja nie wiem,
gdzie...
Mężczyzna westchnął
i wysiadł z samochodu. Obszedł go i stanął przy drzwiach po lewej
stronie, po czym zapukał w szybkę i otworzył je. Lou szybko
przeniosła się na prawdą stronę samochodu, zgrabnie przeskakując
drążek zmiany biegów. Gdy mężczyzna usiadł, oboje zapieli pasy
i bez słowa odjechali dalej.
Krajobraz zmieniał się
stopniowo. Od pojedynczych domów ukrytych między drzewami, aż do
wielkiego, pełnego ludzi miasta. Domy jednorodzinne stawały się
rzadkością, a zastępowały je wielkie biurowce, wieżowce i szare
bloki, na których jedynymi kolorami były rozwieszone na balkonach
schnące ubrania, czekające, aż właściciel ściągnie je i
wyprasuje. W oknach wieżowców widać było krzątających się
wokół biurek urzędników i pracoholików, pieczołowicie stukając
w klawiatury swoich komputerów. Przechodnie byli równie nudni, co
reszta miasta. Szli przed siebie, obijali się o innych albo też o
słupy czy mury, niektórzy pędzili, żeby zdążyć na czas. A
gdzie? To wiedzieli tylko oni.
Jadący srebrnym
samochodem nie odzywali się prawie wcale. Tylko Lou udało się
wyciągnąć od mężczyzny jego imię. Nazywał się Thomas Green.
Wysoki łysol wydawał się być ochroniarzem Sam'a. Ale kim w takim
razie był Sam? Z tego, co udało jej się wywnioskować, był kimś
dość ważnym. Może on sobie coś przypomni? Musiała sobie
zapamiętać, żeby go o to zapytać.
Zatrzymali się pod
jednym ze starszych bloków. Zaparkowali na jedynym wolnym miejscu.
Thomas'owi zajęło to chwilę, bo wciśnięcie tak dużego samochodu
w tak niewielką szparę graniczyło z cudem. W końcu stanął tak,
że Lou znowu musiała przeskakiwać na miejsce kierowcy i wychodzić
tamtą stroną, bo nie mogła otworzyć drzwi ze strony pasażera.
Łysy pomógł wysiąść Sam'owi, a Lou wyciągnęła z bagażnika
walizkę, która wcześniej im wypadła i ukazała swoje wnętrze.
Dziewczyna uznała, że dowiedzą się czegoś na temat tych
pieniędzy, jeśli je pokażą. Thomas jednak nie zareagował.
Weszli do bloku i
skierowali się w stronę piwnicy. Nie mogli jednak wejść tam od
razu. Łysol musiał rozmówić się z człowiekiem, który otworzył
im po kilkakrotnym zapukaniu w drzwi. Dopiero potem przybiegły dwie
młode kobiety i zabrały Sam'a. Mężczyzna nie protestował.
Wyszczerzył się w stronę Lou i przeszedł do pierwszego
pomieszczenie po lewej. Teraz Lou mogła zobaczyć to, co wcześniej
skrywały przed nią drzwi. Korytarz. Szary, słabo oświetlony
korytarz z całą masą drzwi prowadzących do innych pomieszczeń.
Od czasu do czasu ktoś przemykał między kolejnymi pokojami, nie
zaszczycając nowo przybyłych nawet krótkim spojrzeniem. Łysy
skinął na Lou i poprowadził ją korytarzem do kolejnych drzwi, za
którymi krył się spory pokój. Gdy Thomas zapalił światło
okazało się, że nie ma w nim nikogo. Był pusty, nie licząc
kilkunastu identycznych łóżek, obok których stały takie same
szafki. Szafki nie miały jednak ani drzwiczek, ani szuflad. Tylko
dwie półki. Mężczyzna usiadł na jednym z łóżek, spojrzał na
Lou i klepnął się w czoło. Od razu się podniósł.
- Wybacz, zapomniałem o
tobie – powiedział z udawaną skruchą. - Czy to jest ta walizka?
- zapytał, wskazując palcem na bagaż, który dziewczyna taszczyła
ze sobą przez cały ten czas.
- Tak, to jest walizka –
odpowiedziała mu, unosząc jedną brew do góry. - A czy to jest
„ta” walizka, to nie wiem. Nie zostałam wtajemniczona przez brak
czasu i powietrza w płucach.
Ściemniała aż miło.
Ale to był jedyny sposób. Musiała wiedzieć, o co w tym wszystkim
chodzi. Jak na razie wcale jej się to nie podobało. Może wciągnęła
się w jakąś wojnę gangów? Wszystko by pasowało...
- Nie będę cię
wtajemniczał, bo baby mają zbyt płytki rozum żeby to zrozumieć –
odpowiedział Thomas i wyszedł z pomieszczenia. Mijając Lou zabrał
od niej walizkę i skierował i wszedł do następnego pokoju.
Wyglądał dokładnie tak samo. Też był pusty i pełny łóżek.
- Sam jesteś płytki,
Łysy – warknęła, nie odstępując Thomas'a nawet na krok. -
Wytłumacz z grubsza o co chodzi, skoro mam w tym pomagać temu
kalece.
- Ty masz niby pomagać
White'owi, wypierdku? - prychnął. Lou skryła uśmieszek pod maską
obojętności. Właśnie Thomas zdradził jej dość istotną
informację. Szkoda tylko, że nie na jej temat. - A kto tak
powiedział?
- On. Skoro już
uratowałam mu życie, to należy mi się choć garstka informacji,
czyż nie?
- I tak zmienią się
wytyczne – westchną zrezygnowany. Szybko się poddał. - Jak wróci
do siebie to zostaną wam przekazane. Jak na razie ja przejmuję
walizkę.
Już chciał wyjść,
ale Lou go zatrzymała.
- Łysy! A co ze mną?
- Możesz się wypchać
– odpowiedział i zaśmiał się szyderczo, grzebiąc w kieszeni.
Wyciągnął jakiś przedmiot i rzucił nim w stronę dziewczyny. - Z
tym nikt ci tu gardła nie poderżnie. Trzymaj się, dzieciaku.
Po tych słowach
wyszedł, zostawiając Lou kompletnie samą. Trzymając w dłoni
prezent od Łysego usiadła na jednym z łóżek i rozwarła pięść.
Trzymała zwykłą, czarną zapinkę z białą literą „Z”.
Szybko przypięła ją do koszulki, bo, chcąc nie chcąc, Thomas
nieco ją nastraszył. Nie zamierzała jednak spędzić tutaj całego
dnia. Położy się tylko na chwilkę, a potem pójdzie wyciągać
informacje od Sam'a.
Położyła się. Nie
miała zupełnie nic do ukrycia. Jedyne, co mogli jej odebrać, to
ubranie. Ale akurat kiedy ktoś chciałby ją rozebrać, to na pewno
obudziłby ją. Chociaż była bardzo zmęczona...
Zasnęła od razu. Nie
śniło jej się zupełnie nic. Wydawało jej się, że ledwo
zamknęła oczy, a znów je otworzyła, choć w międzyczasie minęło
już sporo czasu. Ale nie obudziła się sama. Ktoś sprawił, że
pobudka nadeszła tak nagle. Delikatny dotyk w okolicach łydki.
Dotyk stawał się coraz wyraźniejszy i posuwał się wyżej, przez
kolano aż do uda. Czyżby ktoś jednak odważył się ją rozebrać?