- Lou! - krzyczał
wielce z siebie zadowolony Sam, wchodząc do damskiej sypialni.
- Czego, Quasimodo? -
spytała, rzucając wielce inteligentną obelgą.
Wychodziła właśnie z
łazienki. Ubrana, umyta, ale jeszcze rozczochrana, z grzebieniem
wbitym w nierozczesane włosy. Udało się jej uspokoić po tym
wszystkim, co wydarzyło się ostatniego dnia, choć nadal ją to
jakoś gnębiło. Sam dowiedział się już praktycznie wszystkiego.
Co idzie za tym, ona za niedługo zniknie. A chyba go polubiła.
Mimo to, że był
brzydki.
Mimo to, że śmierdział.
Dużo razem przeszli...
Sam wciąż się
uśmiechał. Nie zareagował nawet na nowe przezwisko, jakie zostało
mu nadane. Wpatrywał się w wręcz komiczne starania Lou, wciąż
próbującej wyrwać biedny grzebień z włosów tak, żeby go nie
złamać.
- Pomogę -
zaproponował. Ustawił się za dziewczyną i najdelikatniej jak
tylko potrafił, wyciągnął grzebień i podał go Lou. - Nie wiem,
jak to rozczeszesz, ale jak to zrobisz, to zapewne wyłysiejesz -
zaśmiał się.
Lou pokazała mu język
i wróciła do łazienki, powoli próbując się uczesać, nie
wyrywając sobie przy tym wszystkich włosów. Sam nie mógł
powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. On chyba też polubił tą
jej wrodzoną wredotę.
Dobra, koniec wywodu
uczuciowego.
- Lou, mamy kolejną
misję - zaczął, rozsiadając się wygodnie na jednym z łóżek.
- Znowu będziemy
oglądać strzelających do siebie rusków? - spytała na tyle
głośno, żeby Sam dokładnie ją usłyszał.
- Nie, tym razem
japońców - odpowiedział.
Lou wychyliła się zza
drzwi łazienki z włosami już prawie rozczesanymi i, o dziwo, nie
wyglądała na łysą. Spojrzała na chłopaka pytającym wzrokiem,
unosząc brwi do góry.
- Musimy odwieźć ich
na lotnisko. Zażyczyli sobie eskorty - wyjaśnił.
- Czym my, do cholery,
jesteśmy? Ochroniarzami? - spytała, co zabrzmiało dość
niewyraźnie, gdyż dziewczyna trzymała w ustach kilka wsuwek,
którymi starała się spiąć włosy.
- Nie wiem. Ważne, że
nie będzie żadnych rusków z pistoletami - odpowiedział. - Miały
ich odwieźć siostry Yellow, ale nastąpiła... zmiana warty.
- A, wszystko jedno -
wymamrotała, po czym znów zniknęła za drzwiami łazienki.
Przynajmniej teraz nie
mieli najmniejszych szans na to, żeby Sam czegokolwiek się
dowiedział. Tylko Łysy był w stanie mu o czymkolwiek powiedzieć.
A tak mają cały dzień wolny od jego świecącej głowy. Potem
znajdzie się jeszcze jakaś wymówka, potem kolejna i następna...
Jakoś pociągną. Chyba, że ten sen faktycznie nie był prawdziwy.
- Kiedy? - zapytała,
wychodząc na światło dzienne już w pełnym rynsztunku.
Ubrana w szary
podkoszulek z bliżej niezidentyfikowanym, spranym nadrukiem i ciemne
dżinsy odrzuciła lekkim ruchem głowy kosmyk włosów, który nie
zmieścił się do plecionego na szybko francuza, sprzed oczu.
Uklękła i zaczęła wiązać sznurówki trampek, czekając na
odpowiedź Sam'a.
- Eh... Już - westchnął
mężczyzna, przeczesując ciemne włosy dłonią.
- No to wio! -
zakrzyknęła Lou i wyszła z pokoju, kierując się w stronę, gdzie
wydawało jej się, że znajduje się wyjście.
- Cholera jasna, w drugą
- warknął Sam, znudzony tym ciągłym gubieniem się wspólniczki.
- Wiem! Sprawdzam, czy
ty wiesz - usprawiedliwiła się, zawróciła na pięcie i
przyspieszyła nieco kroku, żeby zrównać się z mężczyzną.
Wsiedli w samochód i pojechali. Tym razem jednak jechali czarną BMK-ą z jakimiś dziwnymi numerami rejestracyjnymi, które wcale nie przypominały żadnych innych numerów, jakie Lou do tej pory widziała. To jednak było najmniejszym problemem. Zastanawiała się, czy Sam wie coś o niej. W końcu już przypomniał sobie prawie całe życie, więc - skoro ona obudziła się obok niego - powinien coś na jej temat wiedzieć. Ale mimo przegrzebania mu dokładnie wspomnień kilka razy, nie widziała w nich siebie. Czyżby nauczył się to ukrywać...?
- Sam, a ty... pamiętasz mnie? - spytała go w końcu, po kilku długich minutach jazdy.
- Sam, a ty... pamiętasz mnie? - spytała go w końcu, po kilku długich minutach jazdy.