niedziela, 11 maja 2014

Gargulce, pogotowie gazowe i kij do bejsbola





Trafić tutaj to nie była żadna sztuka w porównaniu z tym, co czekało ich później. Skręcili tu, tam, wykręcili się pałkarzom, zawracali kilka... naście razy. Ale w końcu dotarli! A co na nich tam czekało?
Musieli zaparkować.
Nie mogło ich spotkać już nic gorszego. Przyjechali nieco wcześniej, a i tak nigdzie nie było miejsca. W końcu, po pół godzinie, stanęli! Nieważne, że pół kilometra od teatru i centralnie pod znakiem "zakaz parkowania". Tylko Sam wykłócał się, że nie dojdzie. Jednak niezwykły dar przekonywania Lou sprawił, że bez dalszych oporów poszedł za nią.
Teatr był piękny. Olbrzymi. Wyglądał jak pałac. Wrota były duże i bogato zdobione. Na każdej wypustce w murach budynku stał cherubin, każdy odwrócony w inną stronę i inaczej ustawiony, a na dachu wielkie gargulce. Spoglądały na dół, jakby dokładnie obserwowały przechodniów. Miały nad wyraz ludzkie kształty, więc na pierwszy rzut oka mogło wydawać się, że to prawdziwi ludzie. Przed teatrem, na wyłożonym kostkami placu stała fontanna, a całe otoczenie obsadzone było kwiatami. Jedynym, co psuło ten niezwykły klimat był transparent wywieszony nad wejściem do budynku. Był olbrzymi. Kiczowata grafika ukazywała cukierkową scenerię i kilka aktorek przebranych za lolity, a beznadziejna czcionka odpychała jeszcze bardziej niż sam róż w tle. Gdyby nie to, wszystko byłoby idealne.
Wnętrze prezentowało się nie gorzej. Na nim jednak nie mogli się skupić, gdyż jego piękno przysłaniał tabun ludzi. Chodzili, stali, rozmawiali, śmiali się, pili. Ogólnie - wszechbędący harmider. Ale w tym tłumie musieli znaleźć Pietrow'a. Zapowiadał się długi wieczór.
Lou, podążając po czerwonym dywanie ze złotymi obszyciami, prowadziła Sam'a, który na rzecz walizki musiał zostawić kulę w samochodzie. Był to raczej skrajnie idiotyczny pomysł, ale jak próbował przetłumaczyć to Lou, ta po prostu go ignorowała. Dlatego właśnie ból zdusiło uczucie satysfakcji, gdy dziewczyna wściekała się sama na siebie. Mamrotała tylko pod nosem, że mógł wziąć tą laskę, i że to jego wina, ale to nie było dla niego ważne. Również rozglądał się za klientem, żeby móc opuścić to miejsce jak najszybciej.
- Przypominasz sobie kogoś? - zapytała w pewnym momencie Lou, szepcząc to mężczyźnie do ucha, żeby przypadkiem nikt tego nie usłyszał.
Położyła wtedy dłoń na jego ramieniu, a on akurat rozglądał się dookoła. Może to nic znaczącego, ale właśnie wtedy zakręciło mu się w głowie. Wszystko wokół zalśniło, po czym obraz jakby stracił na ostrości. Kształty były rozmazane. Tylko niektóre postacie były wyraźniejsze. To na nich Sam zatrzymał wzrok najdłużej. Pamiętał. Pamiętał je, ale nie wiedział, skąd. Wśród nich dostrzegł nawet Witalij'a. Jednak to nie on przykuł jego uwagę. Zatrzymało ją coś innego. A raczej... brak tego czegoś. Lou zniknęła. Sam spanikował, ale gdy tylko mrugnął, wszystko wróciło do normy. Kształty znów były wyraźne, a natręt dźgał go pod żebra dwoma palcami, oczekując jakiejkolwiek reakcji.
- Tak, tak... - odpowiedział w końcu, wciąż nieobecnym głosem. - Pietrow jest tam. Chodź, chcę to szybko załatwić - dodał i pociągnął Lou za sobą, zapominając o gipsie na nodze.
Szybko tego pożałował, bo ból rozszedł się od nogi do samego mózgu. Szedł jednak dalej, zdeterminowany, z niewzruszoną miną, podpierając się wątłe ramiona dziewczyny. Żałosny obrazek.
Już prawie byli przy kliencie, kiedy ktoś ich zatrzymał. Równie wielki i równie brzydki co Pietrow mężczyzna stanął centralnie przed nimi i zza marynarki wystawił część pistoletu, którą zaraz potem ukrył z powrotem, a głową wskazał walizkę. Sam powiedział mu coś cichym głosem po rosyjsku, czego Lou oczywiście nie zrozumiała. Dryblas odpowiedział i po krótkiej wymianie zdań przepuścił ich do Witalij'a. Owszem, Lou uznała to za dziwne, ale o nic nie pytała. Zapyta, jak stąd wyjdą. Za chwilę miało zacząć się przedstawienie, a bardzo nie chciała na nim zostawać. Odpychał ją od niego plakat przed wejściem do teatru.
- Zdravstvuyte* - przywitał się Sam, kiedy w końcu dotarli do Witalij'a.
- Mów po angielsku - poprosił, lub też nie - rozkazał Pietrow, mierząc White'a i Lou wzrokiem. - Masz?
- Mam.
- Dawaj.
To była chyba najkrótsza rozmowa w historii rozmów. Sam przekazał walizkę Witalij'owi i tyle go widzieli. Nawet nie sprawdził, czy wszystko się zgadza. Pewnie sprawdzi później. Sam i Lou czym prędzej wycofali się w stronę wyjścia.
Nie zdążyli przejść jednak choćby kilku metrów, kiedy usłyszeli strzał i krzyk. Gwałtownie odwrócili się w sronę, z której dochodził hałas i z przerażeniem stwierdzili, że wśród tłumu zwija się z bólu nie kto inny, jak Pietrow. Trzymał się za ramię. Walizki i ochroniarza już nie było. Nawet idiota domyśliłby się, co tu zaszło. Lou już chciała rzucić się na pomoc Witalij'owi, ale powstrzymał ją Sam, który pewnie złapał ją za nadgarstek i uniemożliwił dalszą drogę. Spojrzała na niego z wyrzutem, ale on odparł tylko:
- To już nie nasza sprawa.
Po czym zmusił Lou do kontynuowania wykonywania planu opuszczenia budynku. Tam i tak było już zbyt dużo ludzi. Oni tylko by przeszkadzali. Spokojnym krokiem wyszli z budynku.
Ku ich zaskoczeniu, zrobiło się już ciemno. Latarnie przy głównej drodze dawały jakieś tam światło, ale nawet instalacja świetlna na fontannie je przyćmiła. A była naprawdę piękna. Ta ilość kolorów i efektów zupełnie nie pasowała do cherubinów i gargulców, szybciej do cukierkowego plakatu, ale i tak miała swój urok.
Lou naprawdę chciała się dowiedzieć, o co chodziło Sam'owi. Ta nagła odmiana wydawała się jej wręcz niepokojąca. Ale niestety, tym razem ona została zupełnie zignorowana. Wrócili do samochodu, mężczyzna wpakował się na swoje miejsce, dziewczyna usiadła za kierownicą i ruszyli z powrotem.
Po drodze minęli się z policją. Niebieskie radiowozy włączone miały koguty, a wszystkie samochody ustępowały im miejsca. Zaraz po nich przejechała karetka i... pogotowie gazowe. Lou coraz bardziej interesowało to, co wydarzyło się w teatrze. Może ten ostatni samochód nie zmierzał akurat tam, ale przecież nigdy nic nie wiadomo.
- Jedź do agencji - rozkazał Sam głosem nie znoszącym sprzeciwu, widząc nieporadne próby dziewczyny w znalezieniu miejsca do zawrócenia.
Nie odpowiedziała, tylko posłuchała. Ostatnią rzeczą, jaką teraz chciała była kłótnia. Oczywiście musiała się kilka razy pomylić, co tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło Sam'a, ale w końcu dotarła.
Przed wejściem czekał na nich Thomas. Był prawie tak bardzo bordowy jak Sam, ale jego przewaga była taka, że mógł się ruszać bez problemów. I miał w dłoni kij.
- Prosiłem: nie spaprać? Prosiłem?! - wydarł się na całe gardło, kiedy Sam w końcu wygrzebał się z samochodu.
- Walizka została dostarczona - odpowiedział White głosem tak spokojnym, że Lou musiała się dobrze zastanowić, czy aby na pewno wyciągnęła z samochodu tego kalekę, co trzeba. - To, co się stało potem to już nie nasza sprawa.
Green zamilkł. White miał rację - mieli tylko dostarczyć walizkę do Pietrow'a. To on powinien zapewnić mu ochronę. Tym razem to on spaprał, nie Sam. I to właśnie rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Zamachnął się i już miał walnąć Sam'a w głowę, kiedy stanęła przed nim Lou. Po prostu stanęła ze śmiertelnie poważną miną. Łysy zawahał się, ale w końcu rzucił kij z całej siły przed siebie. Rozbił okno jednego z mieszkań, ale nie przejął się tym. Wrócił do swojego gabinetu. No bo przecież nie mógł przyznać racji White'owi. Wyszedłby na debila. A na to nie mógł pozwolić. Nigdy.
- Dzięki - bąknął Sam do Lou, po czym wyciągnął z auta swoją kulę i ruszył za Thomas'em.
Lou zamknęła samochód i również weszła do środka. Kluczyki przekazała pierwszemu lepszemu spotkanemu człowiekowi z zapinką z literą "Z", zlecając mu przekazanie to Thomas'owi. Nie ostrzegła go, że Łysy może być nie w humorze. Niech się z nim dożerają, nie jej sprawa.
Wróciła do pokoju, w którym od jakiegoś czasu nocowała. Położyła się na pierwszym lepszym wolnym łóżku, nie zważając na to, że było tu już kilka kobiet namiętnie o czymś rozmawiających. One też ją zignorowały. Jak widać, były zbyt zajęte obgadywaniem chłopaków i kolorów lakieru do paznokci. Najpierw trochę to Lou przeszkadzało, ale w końcu przyzwyczaiła się i zasnęła.
Sam skierował się do pomieszczenia, zwanego męską sypialnią. Tam nie było oczywiście nikogo. Położył się na łóżku, a kulę schował pod nie. Tak, żeby rano mógł ją bez problemu wyciągnąć. Jemu zaśnięcie nie przyszło tak łatwo. Przypomniał sobie. Niewiele, bo niewiele, ale były to informacje, które na pewno ułatwią mu prosperowanie w agencji.
Nie mógł jednak o tym powiedzieć Lou. Zaczeka na jakieś wspomnienia z nią. Dopiero wtedy będzie mógł się z nią tym podzielić. Jeszcze nie teraz...





*(z ros.) Dzień dobry