Trafić tutaj to nie
była żadna sztuka w porównaniu z tym, co czekało ich później.
Skręcili tu, tam, wykręcili się pałkarzom, zawracali kilka...
naście razy. Ale w końcu dotarli! A co na nich tam czekało?
Musieli zaparkować.
Nie mogło ich spotkać
już nic gorszego. Przyjechali nieco wcześniej, a i tak nigdzie nie
było miejsca. W końcu, po pół godzinie, stanęli! Nieważne, że
pół kilometra od teatru i centralnie pod znakiem "zakaz
parkowania". Tylko Sam wykłócał się, że nie dojdzie. Jednak
niezwykły dar przekonywania Lou sprawił, że bez dalszych oporów
poszedł za nią.
Teatr był piękny.
Olbrzymi. Wyglądał jak pałac. Wrota były duże i bogato zdobione.
Na każdej wypustce w murach budynku stał cherubin, każdy odwrócony
w inną stronę i inaczej ustawiony, a na dachu wielkie gargulce.
Spoglądały na dół, jakby dokładnie obserwowały przechodniów.
Miały nad wyraz ludzkie kształty, więc na pierwszy rzut oka mogło
wydawać się, że to prawdziwi ludzie. Przed teatrem, na wyłożonym
kostkami placu stała fontanna, a całe otoczenie obsadzone było
kwiatami. Jedynym, co psuło ten niezwykły klimat był transparent
wywieszony nad wejściem do budynku. Był olbrzymi. Kiczowata grafika
ukazywała cukierkową scenerię i kilka aktorek przebranych za
lolity, a beznadziejna czcionka odpychała jeszcze bardziej niż sam
róż w tle. Gdyby nie to, wszystko byłoby idealne.
Wnętrze prezentowało
się nie gorzej. Na nim jednak nie mogli się skupić, gdyż jego
piękno przysłaniał tabun ludzi. Chodzili, stali, rozmawiali,
śmiali się, pili. Ogólnie - wszechbędący harmider. Ale w tym
tłumie musieli znaleźć Pietrow'a. Zapowiadał się długi wieczór.
Lou, podążając po
czerwonym dywanie ze złotymi obszyciami, prowadziła Sam'a, który
na rzecz walizki musiał zostawić kulę w samochodzie. Był to
raczej skrajnie idiotyczny pomysł, ale jak próbował przetłumaczyć
to Lou, ta po prostu go ignorowała. Dlatego właśnie ból zdusiło
uczucie satysfakcji, gdy dziewczyna wściekała się sama na siebie.
Mamrotała tylko pod nosem, że mógł wziąć tą laskę, i że to
jego wina, ale to nie było dla niego ważne. Również rozglądał
się za klientem, żeby móc opuścić to miejsce jak najszybciej.
- Przypominasz sobie
kogoś? - zapytała w pewnym momencie Lou, szepcząc to mężczyźnie
do ucha, żeby przypadkiem nikt tego nie usłyszał.
Położyła wtedy dłoń
na jego ramieniu, a on akurat rozglądał się dookoła. Może to nic
znaczącego, ale właśnie wtedy zakręciło mu się w głowie.
Wszystko wokół zalśniło, po czym obraz jakby stracił na
ostrości. Kształty były rozmazane. Tylko niektóre postacie były
wyraźniejsze. To na nich Sam zatrzymał wzrok najdłużej. Pamiętał.
Pamiętał je, ale nie wiedział, skąd. Wśród nich dostrzegł
nawet Witalij'a. Jednak to nie on przykuł jego uwagę. Zatrzymało
ją coś innego. A raczej... brak tego czegoś. Lou zniknęła. Sam
spanikował, ale gdy tylko mrugnął, wszystko wróciło do normy.
Kształty znów były wyraźne, a natręt dźgał go pod żebra dwoma
palcami, oczekując jakiejkolwiek reakcji.
- Tak, tak... -
odpowiedział w końcu, wciąż nieobecnym głosem. - Pietrow jest
tam. Chodź, chcę to szybko załatwić - dodał i pociągnął Lou
za sobą, zapominając o gipsie na nodze.
Szybko tego pożałował,
bo ból rozszedł się od nogi do samego mózgu. Szedł jednak dalej,
zdeterminowany, z niewzruszoną miną, podpierając się wątłe
ramiona dziewczyny. Żałosny obrazek.
Już prawie byli przy
kliencie, kiedy ktoś ich zatrzymał. Równie wielki i równie
brzydki co Pietrow mężczyzna stanął centralnie przed nimi i zza
marynarki wystawił część pistoletu, którą zaraz potem ukrył z
powrotem, a głową wskazał walizkę. Sam powiedział mu coś cichym
głosem po rosyjsku, czego Lou oczywiście nie zrozumiała. Dryblas
odpowiedział i po krótkiej wymianie zdań przepuścił ich do
Witalij'a. Owszem, Lou uznała to za dziwne, ale o nic nie pytała.
Zapyta, jak stąd wyjdą. Za chwilę miało zacząć się
przedstawienie, a bardzo nie chciała na nim zostawać. Odpychał ją
od niego plakat przed wejściem do teatru.
- Zdravstvuyte* -
przywitał się Sam, kiedy w końcu dotarli do Witalij'a.
- Mów po angielsku -
poprosił, lub też nie - rozkazał Pietrow, mierząc White'a i Lou
wzrokiem. - Masz?
- Mam.
- Dawaj.
To była chyba
najkrótsza rozmowa w historii rozmów. Sam przekazał walizkę
Witalij'owi i tyle go widzieli. Nawet nie sprawdził, czy wszystko
się zgadza. Pewnie sprawdzi później. Sam i Lou czym prędzej
wycofali się w stronę wyjścia.
Nie zdążyli przejść
jednak choćby kilku metrów, kiedy usłyszeli strzał i krzyk.
Gwałtownie odwrócili się w sronę, z której dochodził hałas i z
przerażeniem stwierdzili, że wśród tłumu zwija się z bólu nie
kto inny, jak Pietrow. Trzymał się za ramię. Walizki i ochroniarza
już nie było. Nawet idiota domyśliłby się, co tu zaszło. Lou
już chciała rzucić się na pomoc Witalij'owi, ale powstrzymał ją
Sam, który pewnie złapał ją za nadgarstek i uniemożliwił dalszą
drogę. Spojrzała na niego z wyrzutem, ale on odparł tylko:
- To już nie nasza
sprawa.
Po czym zmusił Lou do
kontynuowania wykonywania planu opuszczenia budynku. Tam i tak było
już zbyt dużo ludzi. Oni tylko by przeszkadzali. Spokojnym krokiem
wyszli z budynku.
Ku ich zaskoczeniu,
zrobiło się już ciemno. Latarnie przy głównej drodze dawały
jakieś tam światło, ale nawet instalacja świetlna na fontannie je
przyćmiła. A była naprawdę piękna. Ta ilość kolorów i efektów
zupełnie nie pasowała do cherubinów i gargulców, szybciej do
cukierkowego plakatu, ale i tak miała swój urok.
Lou naprawdę chciała
się dowiedzieć, o co chodziło Sam'owi. Ta nagła odmiana wydawała
się jej wręcz niepokojąca. Ale niestety, tym razem ona została
zupełnie zignorowana. Wrócili do samochodu, mężczyzna wpakował
się na swoje miejsce, dziewczyna usiadła za kierownicą i ruszyli z
powrotem.
Po drodze minęli się z
policją. Niebieskie radiowozy włączone miały koguty, a wszystkie
samochody ustępowały im miejsca. Zaraz po nich przejechała karetka
i... pogotowie gazowe. Lou coraz bardziej interesowało to, co
wydarzyło się w teatrze. Może ten ostatni samochód nie zmierzał
akurat tam, ale przecież nigdy nic nie wiadomo.
- Jedź do agencji -
rozkazał Sam głosem nie znoszącym sprzeciwu, widząc nieporadne
próby dziewczyny w znalezieniu miejsca do zawrócenia.
Nie odpowiedziała,
tylko posłuchała. Ostatnią rzeczą, jaką teraz chciała była
kłótnia. Oczywiście musiała się kilka razy pomylić, co tylko
jeszcze bardziej rozwścieczyło Sam'a, ale w końcu dotarła.
Przed wejściem czekał
na nich Thomas. Był prawie tak bardzo bordowy jak Sam, ale jego
przewaga była taka, że mógł się ruszać bez problemów. I miał
w dłoni kij.
- Prosiłem: nie
spaprać? Prosiłem?! - wydarł się na całe gardło, kiedy Sam w
końcu wygrzebał się z samochodu.
- Walizka została
dostarczona - odpowiedział White głosem tak spokojnym, że Lou
musiała się dobrze zastanowić, czy aby na pewno wyciągnęła z
samochodu tego kalekę, co trzeba. - To, co się stało potem to już
nie nasza sprawa.
Green zamilkł. White
miał rację - mieli tylko dostarczyć walizkę do Pietrow'a. To on
powinien zapewnić mu ochronę. Tym razem to on spaprał, nie Sam. I
to właśnie rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Zamachnął się i
już miał walnąć Sam'a w głowę, kiedy stanęła przed nim Lou.
Po prostu stanęła ze śmiertelnie poważną miną. Łysy zawahał
się, ale w końcu rzucił kij z całej siły przed siebie. Rozbił
okno jednego z mieszkań, ale nie przejął się tym. Wrócił do
swojego gabinetu. No bo przecież nie mógł przyznać racji
White'owi. Wyszedłby na debila. A na to nie mógł pozwolić. Nigdy.
- Dzięki - bąknął
Sam do Lou, po czym wyciągnął z auta swoją kulę i ruszył za
Thomas'em.
Lou zamknęła samochód
i również weszła do środka. Kluczyki przekazała pierwszemu
lepszemu spotkanemu człowiekowi z zapinką z literą "Z",
zlecając mu przekazanie to Thomas'owi. Nie ostrzegła go, że Łysy
może być nie w humorze. Niech się z nim dożerają, nie jej
sprawa.
Wróciła do pokoju, w
którym od jakiegoś czasu nocowała. Położyła się na pierwszym
lepszym wolnym łóżku, nie zważając na to, że było tu już
kilka kobiet namiętnie o czymś rozmawiających. One też ją
zignorowały. Jak widać, były zbyt zajęte obgadywaniem chłopaków
i kolorów lakieru do paznokci. Najpierw trochę to Lou
przeszkadzało, ale w końcu przyzwyczaiła się i zasnęła.
Sam skierował się do
pomieszczenia, zwanego męską sypialnią. Tam nie było oczywiście
nikogo. Położył się na łóżku, a kulę schował pod nie. Tak,
żeby rano mógł ją bez problemu wyciągnąć. Jemu zaśnięcie nie
przyszło tak łatwo. Przypomniał sobie. Niewiele, bo niewiele, ale
były to informacje, które na pewno ułatwią mu prosperowanie w
agencji.
Nie mógł jednak o tym
powiedzieć Lou. Zaczeka na jakieś wspomnienia z nią. Dopiero wtedy
będzie mógł się z nią tym podzielić. Jeszcze nie teraz...
*(z ros.) Dzień dobry