Tak się nieszczęśliwie złożyło,
że właśnie w tym momencie dojechali na miejsce. Drzwi do samochodu
otworzył ktoś z zewnątrz. Do środka wpakowała się dwójka
niskich Azjatów, ubranych niczym faceci w czerni, w ciemnych
okularach i z walizkami w rękach. Lou już czuła, że coś tu
śmierdzi. Phi, śmierdzi to mało powiedziane. Tutaj wali rosyjską
wódką i pistoletem.
- Szybko, szybko! - popędził ich jeden z Japończyków, chwaląc się perfekcyjnym angielskim.
Potem zaczął konwersować z towarzyszem. Tym razem jednak w języku japońskim, więc ani Sam, ani Lou niczego nie zrozumieli.
- Sam, pamiętasz mnie? - spytała dziewczyna ponownie, kiedy Japończycy wczuli się w nieco odważniejszą rozmowę, nie przejmując się już zwykłymi przewoźnikami.
- Pamiętam. Nazywasz się Lou, zawracasz mi tyłek odkąd się spotkaliśmy - odpowiedział wymijająco, zachowując kamienny wyraz twarzy..
- Wiesz, o czym mówię.
- Ano, wiem.
- To mi w końcu odpowiedz!
Nastała cisza. Nawet faceci w czerni na chwilę przerwali swoją rozmowę, żeby sprawdzić, co się dzieje. Stwierdzili jednak, że to nie może być nic ciekawego i wrócili do swojego zajęcia.
Jechali wiejską drogą między polami złotych zbóż. Lotnisko, do którego się udawali, było daleko przed nimi. Słońce wisiało nad nimi, sprawiając, że człowiek pocił się od samego spojrzenia przez okno samochodu. Oprócz tego nie było tutaj niczego.
- Jakbyś dała skończyć Thomasowi, to może bym sobie przypomniał - westchnął w końcu mężczyzna.
Ich spojrzenia się spotkały. Na krótką chwilę. Wspomnienia nie potrzebowały większej zachęty.
Noc. Księżyc. Gwiazdy. Wiatr. Drzewa. Fontanna.
Kolejne elementy układanki pojawiały się i znikały, nie pozwalając dostrzec szczegółów. Układały się w coś większego.
Dłonie. Latarnie. Światła. Sowa. Pocałunek.
Ta scena była idealna. Sam obejmujący jakąś kobietę w parku w środku nocy. Wyglądali na szczęśliwych. Na zakochanych. Można było wyczuć bijące od nich ciepło. To był najpiękniejszy obrazek na świecie...
- Uwaga! - ryknął nagle jeden z Japończyków, przerywając tą odrobinkę przesłodzoną scenkę.
- Szybko, szybko! - popędził ich jeden z Japończyków, chwaląc się perfekcyjnym angielskim.
Potem zaczął konwersować z towarzyszem. Tym razem jednak w języku japońskim, więc ani Sam, ani Lou niczego nie zrozumieli.
- Sam, pamiętasz mnie? - spytała dziewczyna ponownie, kiedy Japończycy wczuli się w nieco odważniejszą rozmowę, nie przejmując się już zwykłymi przewoźnikami.
- Pamiętam. Nazywasz się Lou, zawracasz mi tyłek odkąd się spotkaliśmy - odpowiedział wymijająco, zachowując kamienny wyraz twarzy..
- Wiesz, o czym mówię.
- Ano, wiem.
- To mi w końcu odpowiedz!
Nastała cisza. Nawet faceci w czerni na chwilę przerwali swoją rozmowę, żeby sprawdzić, co się dzieje. Stwierdzili jednak, że to nie może być nic ciekawego i wrócili do swojego zajęcia.
Jechali wiejską drogą między polami złotych zbóż. Lotnisko, do którego się udawali, było daleko przed nimi. Słońce wisiało nad nimi, sprawiając, że człowiek pocił się od samego spojrzenia przez okno samochodu. Oprócz tego nie było tutaj niczego.
- Jakbyś dała skończyć Thomasowi, to może bym sobie przypomniał - westchnął w końcu mężczyzna.
Ich spojrzenia się spotkały. Na krótką chwilę. Wspomnienia nie potrzebowały większej zachęty.
Noc. Księżyc. Gwiazdy. Wiatr. Drzewa. Fontanna.
Kolejne elementy układanki pojawiały się i znikały, nie pozwalając dostrzec szczegółów. Układały się w coś większego.
Dłonie. Latarnie. Światła. Sowa. Pocałunek.
Ta scena była idealna. Sam obejmujący jakąś kobietę w parku w środku nocy. Wyglądali na szczęśliwych. Na zakochanych. Można było wyczuć bijące od nich ciepło. To był najpiękniejszy obrazek na świecie...
- Uwaga! - ryknął nagle jeden z Japończyków, przerywając tą odrobinkę przesłodzoną scenkę.
I Sam, i Lou spojrzeli w prawą
stronę. Z okna srebrnego samochodu, którego marki nie byli w stanie
dostrzec, ktoś szeroko się uśmiechał, celując z pistoletu prosto
w głowę kierowcy BMW. Japończycy kulili się ze strachu na swoich
miejscach. Sam skręcił. Broń wypaliła. Kula, dziwnym trafem,
dosięgła opony. Przebiła ją. Następna kula trafiła już w
nadwozie, od którego na szczęście się odbiła. Ale samochód i
tak zaczął tańczyć na drodze. Sam zgasił silnik. Samochód się
zatrzymał. Srebrny wóz stanął zaraz za nimi. Mężczyzna
wyciągnął coś ze schowka i wysiadł. Lou ruszyła w ślad za nim.
Potknęła się jednak o coś i wylądowała twarzą w zbożu.
Usłyszała strzały. Krzyki. Wiatr.
Zupełna cisza...
- To już koniec. Pożegnaj się -
szepnął jej jakiś kobiecy głos do ucha.
Nie była jednak w stanie ani
odpowiedzieć, ani się odwrócić. Ba! Nie mogła się nawet ruszyć.
Przed jej oczyma zaczęły powolutku przewijać się obrazy.
Wspomnienia ostatnich miesięcy. Niestety nie tych przed wypadkiem na
pustyni. Te od wypadku. Oglądała je jak film. Każde zdarzenie po
kolei. Widziała siebie, Sam'a, jego wspomnienia...
Ona naprawdę zniknie!
* * *
Podniosła się gwałtownie ciężko
dysząc. Słońce chyliło się ku zachodowi. Wszędzie dookoła było
zboże. Zaczęła rozglądać się dookoła.
Zobaczyła Sam'a. Siedział na ziemi
tak, że jej głowa na pewno jeszcze przed chwilą znajdowała się
na jego nogach, używając ich jako poduszki. Dookoła nie było
niczego oprócz tego.
- Już myślałem, że się nie
obudzisz - fuknął White, podnosząc się z ziemi.
- Co się... - zaczęła, siadając,
ale mężczyzna szybko jej przerwał.
- Spodziewali się, że spieprzymy,
więc przysłali bliźniaczki. Wszystkim się zajęły, ale
zapomniały o nas.
Uśmiechnął się szeroko, jakby
bawiła go ta sytuacja. A może faktycznie go to bawiło? Lou wstała
powolutku, wciąż przyglądając się mężczyźnie. On naprawdę
się cieszył. Sama się uśmiechnęła. Chociaż wcale nie było jej
do śmiechu.
- Muszę ci coś powiedzieć... -
szepnęła.
Sam zaczął przecierać oczy i
wpatrywać się w Lou, jakby nagle zamieniła się w owce. Pewnie nie
było do dalekie od prawdy, bo wręcz czuła, jak jej włosy sterczą
każdy w inną stronę.
- Lou, znikasz! - krzyknął, kładąc
dłoń na ramieniu dziewczyny. Spodziewał się, że przejdzie na
wylot. Ale ta zatrzymała się jak na normalnym ciele.
Dziewczyna spojrzała na swoje dłonie.
Zaczęła coraz wyraźniej widzieć przez nie zboże.
- Ja muszę zniknąć. Ja nie
istnieję. Miałam tylko pokazać ci wspomnienia - wyrzuciła z
siebie na jednym wydechu.
- To niemożliwe! - wykrzyknął
mężczyzna.
Samej Lou było ciężko w to
uwierzyć. Ale teraz nagle to do niej dotarło. Ona naprawdę nie
istnieje. Uniosła wzrok. Spojrzała chłopakowi w oczy. Odwzajemnił
spojrzenie.
Od razu się rozpłakała .
- Przepraszam. Nie wiedziałam. Na
prawdę - wymamrotała, przecierając oczy dłońmi.
Już całkowicie się rozmazała. Sam
tylko odsunął jej dłonie, przetarł policzki, uśmiechnął się
delikatnie i pocałował ją. Dziewczyna zamknęła oczy i
odwzajemniła pocałunek, przytulając się mocno do Sam'a.
Nie chciała go teraz zostawiać.
Przestała robić się przeźroczysta.
Zamiast tego zaczęła powoli zmieniać się w złote płatki, które
odlatywały razem z wiatrem. Już po kilku chwilach mężczyzna stał
sam, przytulając się do nieistniejącej osoby, która była już
daleko przed nim. Nie zostało mu nic oprócz wspomnienia jej
ciepłych dłoni i śladu tuszu do rzęs, który został na jego
dłoniach i policzku.
* * *
Szedł ulicą. Jak zwykle smutny,
przygarbiony. Od miesięcy nie dostał żadnego zlecenia. Zapuścił
się. Niewiele brakowało, a zacząłby nałogowo pić. Na razie
tylko próbował palić. Ale nie było go na to stać. Poza tym,
Thomas potrafił go przypilnować we wszystkim. Nie mogło tylko
dotrzeć do niego to, skąd Łysy wiedział o Lou.
Zatrzymał się, a oczy prawie wyszły
mu z orbit. Znał tą dziewczynę. To musiała być ona. Uśmiechnęła
się do niego szeroko, przywitała się przyjaźnie i minęła go. To
na pewno była ona!
Odwrócił się i otworzył usta, żeby
wykrzyknąć jej imię. Dziewczyna jednak zniknęła.
A tym razem mógł przysiąc, że mu
się nie zdawało.
Koniec~